Nie jestem wielką fanką S.T.A.L.K.E.R.a. Nie mam też do tej serii specjalnego szczęścia. Podoba mi się średnio co trzecia książka cyklu. Nie dziwcie mi się zatem, że do nowego autora który pojawił się w Fabrycznej Zonie podeszłam z dużym dystansem. (tym bardziej, że Haladyna okrzyknięto już polskim Strugackim, a sami wiecie, że do informacji na okładkach trzeba podchodzić z duuużą dozą nieufności). Tym razem jednak oświadczam z prawdziwą przyjemnością, że recenzje nie były przesadzone i rzeczywiście Krzysztof Haladyn zasłużył na tak pozytywne opinie.
Tym razem przenosimy się do białoruskiej części Zony, ale poza tym wszystko pozostaje na swoim miejscu: anomalie wypalające mózg, artefakty i mutanty, specyficzna społeczność rządząca się prawami niczym z Dzikiego Zachodu, bandyci i roślinność, która tylko z pozoru wygląda normalnie. Tu brawo dla autora za zmutowany Barszcz Sosnowskiego. (Widziałam rany jakie potrafi zadać ta roślina i bez wpływu Zony więc bez trudu wyobraziłam sobie co potrafi “zmajstrować” pod wpływem anomalii).
W taki świat zostaje z dnia na dzień rzucony nasz bohater. Jednego dnia siedzisz sobie w obozie na skraju Zony, pal diabli, że to karna kompania, a kilka dni później wiejesz w głąb Strefy bo cię wrobiono szpetnie i inaczej zarobisz kulkę od plutonu egzekucyjnego. Akcja toczy się wartko, wydarzenie goni wydarzenie, ale nie miałam wrażenia jakiejś specjalnej pogonki. Fabuła rozwija się gładko, jest logiczna i spójna. Opowieść wciąga czytającego, opisy są barwne i “takie jak trzeba” widać, że autora pióro kocha. Bohater nie ma skłonności do filozofowania i moralizowania. To twardy facet, realista i pragmatyk do bólu. Nie zastanawia się nad tajemnicą bytu, tylko skupia na tym, żeby zwyczajnie przeżyć w świecie, którego tak naprawdę nie zna. Gdyby nie szczęśliwy traf, który podsunął mu doświadczonego towarzysza, jego historia skończyłaby się dość szybko za to boleśnie. I tak naprawdę, to jedyna rzecz do której mogę mieć pretensje – mentor pojawia się jak na zawołanie i w najwłaściwszym momencie. A nie wróć. Mam jeszcze pretensje do cudownego spotkania w Zonie dziewczyny Sołdata. Prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest naprawdę niewielkie, czuje się tu niestety rękę wszechmocnego Imperatywu Narracyjnego, a szkoda.
Podsumowując, sprawnie napisana, barwna i wciągająca opowiastka ze świata Zony, którą przyjemnie się czyta nawet osobie nie będącej specjalną fanką cyklu. Sięgnę po drugi tom.