Na temat najsłynniejszego bodaj dzieła malarskiego świata powiedziano bardzo wiele. Przeanalizowano wszystko co dało się przeanalizować i ukuto mnóstwo mniej lub bardziej prawdopodobnych teorii. Zetknęłam się nawet z teorią, że słynny uśmiech Mony Lisy jest efektem… braków w uzębieniu. Wysuwano również teorie, że jest ukrytym autoportretem Leonarda, oraz rzecz jasna mówiono o wielkiej miłości artysty do małżonki Francesca del Giocondo. Jednak w tym wszystkim sama Mona Lisa pozostała w cieniu.I ten stan rzeczy zapragnęła zmienić w swojej książce Dianne Hales. Chciała wydobyć człowieka z cienia opisującego go portretu, sprawić by jedna z najsłynniejszych kobiet świata stała się postacią z krwi i kości. Zamysł ambitny i chwalebny. Wykonanie niestety gorsze. Autorka zna i kocha Włochy. Ma ogromną wiedzę na temat historii Florencji, Mediolanu, wielkich włoskich rodów. Ciekawie opowiada o życiu codziennym w największych włoskich miastach – starając się w ten sposób przedstawić tło i okoliczności w jakich doszło do spotkania utytułowanego ponad pięćdziesięcioletniego malarza i 24-letniej żony bogatego kupca, matki 5 dzieci. Uznanie i szacunek wzbudza ilość źródeł z których korzystała i autorytetów do których dotarła. Jednak sama opowieść rozczarowuje. Jak dla mnie trochę za mało w niej… Mony Lisy! Dowiedziałam się wiele o losach dwóch rodów, o samym Leonardo, o życiu kobiet w tych burzliwych czasach, ale o samej bohaterce zdecydowanie najmniej. Drażniła też pewna chaotyczność, “bujanie się” pomiędzy biografią, książką historyczną, reportażem i pamiętnikiem.
Jeśli zatem chcecie przyjrzeć się tłu historycznemu Włoch przełomu XV i XVI wieku – opracowanie pani Hales powinno Wam się spodobać. Jeśli szukacie informacji bardziej o Leonardo, albo samej Monie – wtedy książka może was rozczarować.