I książka o herosie powinna być tylko jedna więc nie będę się rozdrabniała na dwa tomy. Autor wziął na warsztat klasyczną historię mitologiczną o dzieciach Alkmeny. Walecznym, bogom podobnym Alkidisie zwanym później Heraklesem i zwyczajnym Ifiklesie. Przynajmniej tak powiadają mity. Jeden był bohaterem, a drugi” ni” i kropka. Tymczasem u Oldiego nic nie jest takie jak w legendach. Bohater owszem jest jeden ale tylko dlatego, że się dziatki Alkmeny, bądź co bądź bliźniacy zmówili, że tak będzie. Są nie do rozpoznania, więc jeśli lepiej rzuca oszczepem Ifikles to i tak wrzeszczy ze jest Alkidisem, i nikt tego nie jest w stanie zweryfikować, no chyba, że mamusia, ale kto by tam po babę na igrzyskach posyłał, albo do gimnazjonu ciągnął? I w ten prosty sposób mamy bohatera z kopią. Nie powiem pomysł całkiem niegłupi, tym bardziej ze niektóre prace Heralkesa rzeczywiście jak im się przyjrzeć z bliska to… hm… łatwiej dałoby się wykonać we dwóch. A autor nie poprzestaje na tym i wypisuje dalej rzeczy od których Parandowskiemu z Gravesem i Saylorem do kupy zrobiłoby się niedobrze. Otóż zaraz na początku książki dowiadujemy się, że Zeus wcale nie przeleciał mamusi Heraklesa z namiętności wielkiej ale z wyrachowania, ba autor posuwa się do sugestii, że pierwszy olimpijski dupcyngiel miał nawet z owym poczęciem niejakie problemy – bo no jakby to powiedzieć w dawnych czasach niebieskiej pigułeczki nie było, a Zeus co gorsza nawet nie miał się do kogo pomodlić o pomoc, bo raz, że sam był najwyższym bóstwem, dwa, jakby Hera takie modły posłyszała to ajajaj nie chciałabym być w skórze wiarołomnego mężusia, no a po trzecie, wyobrażacie sobie, jakby się brać olimpijska po kątach Olimpu z nieszczęśnika natrząsała….
I tu wchodzimy w drugi nurt naszej powieści. Bohater był Zeusowi niezmiernie potrzebny, aby zrównoważyć pojawiające się potomstwo Upadłych i ludzi. Nie tylko bowiem Zeus ma nadmiernie rozbudowany popęd, inni a zwłaszcza wspomniani Upadki też posiadają iście boski apetyt na łóżkowe igraszki. A skutkiem tych miłosnych zapasów z ludźmi są potwory zdolne zabijać bogów. Jest więc wielki plan Kronosa i kontrplan Zeusa, a wszystkiego ( także reakcji innych bogów) dowiadujemy się z rozmówek Hermesa z Hadesem. Hades bowiem jak to pan podziemia siedzi sobie okrakiem na barykadzie – tu niby trzyma Kronosa w podziemiu, ale tu mu się nadmiar władzy braciszka za bardzo nie podoba. I trzeba go przekonać, żeby się po właściwej stronie opowiedział. A kto ma lepsze gadane jak nie bóstwo kupców? Tak czy inaczej dość szybko okazuje się, że ludzie to tylko pionki przesuwane na wielkiej planszy przez dwie nazwijmy to “siły polityczne” i co by nasi herosi i inni bohaterowie książki nie zrobili to i tak…. da skutki w najlepszym razie odwrotne jeśli nie opłakane dla ludzi. Od czasu do czasu dostajemy też wstawkę mistyczno – filozoficzną, na całe szczęście dzieje się to na tyle rzadko, że czytelnik daje radę przejść do porządku dziennego nad taką “pigułką”.
O dziwo całość czyta się dobrze, od czasu do czasu unosząc brwi nad kolejną woltą autora, który swobodnie dość zabawia się z watkami mitologicznymi interpretując je tu i tam w zaskakujący sposób, a przy tym cały czas dochowuje wierności mitom. Do dobrego zrozumienia i wyłapania wszystkich, albo większości smaczków potrzebna jest jednak co najmniej dobra znajomość greckiej mitologii w przeciwnym razie czytelnik zwyczajnie pogubi się w tym co kto gdzie i dlaczego to jest takie ważne. Na podkreślenie zasługuje jeden fakt w dzisiejszej literaturze fantasy wcale nie taki znów oczywisty – przez dwa tomy nie potknęłam się ani razu o potworka językowo – stylistycznego.
Ocena mocny przeciętniak w kierunku dobrego.