(0,5 / 5)
Autor spogląda na historię przez pryzmat roślin, które wpłynęły na losy świata: drewna, kauczuku, winogron, kawy i tytoniu.
Pomysł w sumie ciekawy, wykonanie niestety już nie.
Dobrnęłam do końca z trudem, klnąc i zgrzytając zębami, żeby móc ponarzekać z czystym sumieniem.
Pomijam to, że wybór roślin jest mocno subiektywny (czemu nie cukier albo przyprawy?), gorzej że autor nie tylko serwuje czytelnikowi wzięte z powietrza statystyki, ale też ewidentne bzdury. I to do tego stopnia, że część poprawia tłumacz w przypisach.
Dowiadujemy się między innymi, że Irlandia została przyłączona do Anglii, bo zabrakło drewna/ węgla. Że Berlin Wschodni leży w Europie Wschodniej. Ała. Że Arabowie po śmierci proroka wyprowadzili się z Arabii do Hiszpanii. A zestaw informacji na temat średniowiecza to już czysta fantastyka: chłopi posyłali do służby wojskowej tych lepiej wyszkolonych, Wikingowie najeżdżali na Europę, bo lubią mocne trunki, a klasztory były zakładane by utrzymać monopol na procenty. Ratunku. RATUNKU!
Autor twierdzi też, że wycinanie drzew nie ma nic wspólnego z globalnym ociepleniem – winne są prymitywne ludy palące drewnem (rozumiem, że zalicza do prymitywnych ludów również Finów i Szwedów) i trzeba je najechać, oświecić i zmusić do palenia czymś bardziej efektywnym. Parafrazuję trochę, ale niezbyt przesadzam. Autor jest fanem neokolonializmu i wcale tego nie ukrywa.
Argumenty są dobierane pod tezę, a te które do tezy nie pasują są starannie ignorowane. Potęga finansowa Ameryki płynęła z drewna. Koniec i kropka. Złoto, bawełna i niewolnicy nie mieli z tym nic wspólnego. Nic, a nic. Wcale. Ateńczycy nie znali się na winie, bo dodawali do niego żywicy. Widać autor o retsinie nie słyszał. Piwo bez chmielu szybko się psuło (to z chmielem niepasteryzowane psuje się równie szybko). Sporo tego typu kwiatków można w książce znaleźć.
Kiedy autorowi kończą się informacje lub wena a stron brakuje wrzuca dygresje, takie na kilka stron. Historia drewna zmienia się płynnie w eksport statków i historię Kompanii Wschodnioindyjskiej. A historia kawy w opowieści o haremach Sulejmana i o nim samym.
Wszystko to jest solidnie okraszone neokolonializmem autora, radosnym ignorowaniem faktów historycznych i informacji naukowych.
Pomysł był fajny i da się z lektury wyciągnąć parę ciekawostek (na ile można ufać wiedzy autora to już inna sprawa). Czyta się kiepsko – średni styl, pisanie pod tezę, sporo chaosu i dygresje okraszone poglądami autora, które zdecydowanie nie pomagają w odbiorze.
Ale to ilość błędów i bzdur sprawia, że należy się od tej książki trzymać z daleka.
Bełkot pseudohistoryczny, omijać szerokim łukiem.