Autorkę kojarzę, całkiem pozytywnie, z krótkich form na które natknęłam się w kilku antologiach, więc postanowiłam zaryzykować. „Niezatapialna” przed rozpoczęciem lektury kojarzyła mi się mgliście z piractwem, ale zapobiegliwie nie czytałam żadnych opisów, jako że wydawnictwa ostatnimi czasy spoilerują własne książki przy każdej możliwej okazji. I jakie było moje zaskoczenie, kiedy okazało się, że owszem piractwo, ale w wersji po pierwsze rzecznej, a po drugie steampunkowej. I feministycznej.
Pod wieloma względami „Niezatapialna” przypomina klasyczną awanturniczo-przygodową powieść piracką, tylko że role grane tradycyjnie przez mężczyzn tu obsadzone są przez kobiety. Od kapitan Nes zaczynając, przez genialną mechanik czy właścicielkę tawerny, po pilotkę czegoś w rodzaju śmigłowca. Nie jest to jednak całkowite odwrócenie ról, bo władza i wojsko trzymają się bardziej tradycyjnego schematu, dzięki czemu dostajemy ciekawy kontrast. Więc tematyka i podejście do niej są zdecydowanie za plus. Za to na minus jest brak mapy. Chyba jeszcze nigdy w żadnej książce tak bardzo nie brakowało mi mapy. Nie dość, że miałam trudności z ogarnięciem co graniczy z czym i z której strony, to prawdziwy problem pojawił się przy bardzo ważnych dla fabuły połączeniach rzecznych. A umiejscowienie w tym wszystkim wiosek i miast to już była jazda figurowa na łyżwach na jeziorze w środku wiosny. Masakra. Gubiłam się przy każdej możliwej okazji. W końcu dla ułatwienia zaczęłam wyobrażać sobie Amazonkę i nawet jakoś zgrywało mi się to z opisami autorki.
Kolejnym minusem jest magia, tfu… nadchemia. Z jednej strony niby nie powinnam się czepiać, bo ten wynalazek jest integralną częścią fabuły, wykorzystanie produktów nadchemii jest sensowne, ma jakieś ograniczenia, autorka nie wnika za bardzo w szczegóły, dzięki czemu unika wpadek (a czytelnik więcej detali, w tym przypadku, nie potrzebuje). Ale tak niewiele brakowało a byłaby w końcu sensowna, sympatyczna, czysto steampunkowa powieść. Czyli coś, co się niezbyt często zdarza. I gdyby nie ta nadchemia… eh…
Pomińmy nadchemię milczeniem. Drugą poważną wadą jest romans. Romans, który szybko zmienia powieść awanturniczą w romansidło. Romans, który niby jest integralną częścią gatunku, ale tu jest zdecydowanie za dużo romansu w romansie. Romans, którego od początku do końca nie byłam w stanie kupić, bo autorka mnie do niego nie przekonała. Romans jak u Żeromskiego (czyt. po patrzeniu sobie głęboko w oczy pokochali się na śmierć), tylko w mniej grzecznym wydaniu. I niestety szybko okazuje się, że dostajemy romans w ładnych dekoracjach a cała reszta fabuły jest tylko tłem do tego romansu. I wtedy, niestety, przestaję być targetem tej powieści, że tak to ujmę. A szkoda, bo dekoracje są całkiem ciekawe. Niestety postacie są ciekawe trochę mniej. Pierwszoplanowe są niezbyt rozbudowane a drugoplanowe często mają tylko imiona, chociaż to też dobrze wpisuje się w gatunek, więc nie będę się za bardzo czepiać. Trzeba też przyznać, że w miarę toczenia się fabuły postacie trochę zyskują, podobnie jak świat i klimat. Pojawia się też coraz więcej szczegółów, które pozwalają rozbudowywać całość.
W tym tempie, tak za dwa tomy, byłaby to genialna steampunkowa powieść. Teraz jest to całkiem sympatyczny debiut powieściowy. Fabuła jest niezła, język bardzo dobry, czyta się bezboleśnie, ale widać że autorce materia literacka czasem się wymyka. No i jeśli o mnie chodzi, to zdecydowanie za dużo romansu w tym awanturniczym romansie.
Całkiem sympatyczne czytadło.