Hulick Douglas – Honor złodzieja. Opowieść o Kamratach (dwugłos)

honor Ta książka leżała mi na półce bodaj 2 lata. Ciągle było coś ciekawszego do przeczytania. Wreszcie jednak postanowiłam przełamać złe fatum i zabrałam się za Honor złodzieja. Przeczytałam i szczerze  powiem mam mieszane uczucia. Z jednej strony – nie ma się za bardzo do czego czepiać. Fabuła w zasadzie trzyma się kupy, a jeśli się nie trzyma to można  nielogiczności zwalić na fakt iż mamy do czynienia z tomem pierwszym. Świat nie jest opisany zbyt obszernie, ogranicza się tak naprawdę do kilku dzielnic, ale to w zasadzie wystarcza, aby  dobrze poruszać się w świecie tej książki. Złodziejski światek.. no cóż daleko mu do świata w jakim żył Locke Lamorra, ale  jest on opisany wystarczająco wyraźnie i szczegółowo, żeby od biedy można było się zorientować w jego konstrukcji. Natomiast postać głównego bohatera nie wzbudziła mojego nadmiernego entuzjazmu. Według mnie to wręcz typowy przypadek, kiedy autor nie do końca “domyślał” coś sobie i postać zaczęła żyć własnym życiem, skutecznie wodząc swego twórcę za nos. Drothe momentami jest irytująco naiwny, wręcz na pograniczu głupoty, momentami zaś za cwany, jakby jakiś sufler szeptał mu coś do uszka. Raz daje się wpuszczać w maliny w sposób żenujący z drugiej zaś strony swobodnie kręci Cieniem i Samotnicą potężnymi szarymi książętami. A na końcu siada i przyjmuje hołdy z niewinną minką, niemalże rozkładając rączki jak panienka na pierwszym balu. Tylko brakuje okrzyku “ale ja nie chciałem naprawdę nie chciałem….”. Inną manierą autora, która napsuła mi sporo krwi był obyczaj nadawania kastom klanom i bohaterom “kolorowych” nazw. Są białe szarfy i czerwone Archanioły, Szarzy książęta i jeszcze coś tam, wszystko ma swoje nazwy hierarchię i obyczajowość. Co gorsza niektóre nazwy zalatują z daleka czymś znanym – jak na przykład… cnotniczka. Też wam zabrzęczało matką spowiedniczką?  Ponadto, ponieważ autor jest zapalonym szermierzem, w książce znajdziemy wiele opisów walk na białą broń. Ich opisy choć niewątpliwie z punktu widzenia fechtunku poprawne, były jak dla mnie nieco zbyt przydługie i skomplikowane.
No cóż. Przeczytałam. Nie padłam na kolana. Nie dziwię się, że drugiego tomu nie wydano.

___________________________________________________________________________________________________________ Lashana

 

Dothe jest Nosem – zbiera informacje dla swojego szefa, a jeśli trzeba rozsiewa plotki. Mówiąc krótko jest odpowiednikiem agenta wywiadu i (czasem) kontrwywiadu, tylko że w organizacji przestępczej. Żyje mu się całkiem nieźle w świadku przestępczym – udało mu się zdobyć wysoką pozycje, wpływowe znajomości, szef mu ufa i pozwala na prowadzenie własnych interesów. Wszystko działa świetnie dopóki Dothe nie zostanie wplątany, w roli kozła ofiarnego, w aferę jakiej jeszcze miasto nie widziało.
Kamraci rządzący w stolicy Imperium – Ildrecce, mają swój język, hierarchie i tworzą własny, dosyć barwny świat, który autorowi udało się całkiem nieźle przedstawić. Większy problem jest z przedstawieniem miasta – akcja skupia się wokół trzech dzielnic, które też są tylko naszkicowane. O świecie poza miastem wiemy jeszcze mniej – są co prawda jakieś napomknięcia o Aniołach, relikwiach, bractwach rycerskich, magii i kilku wcieleniach Cesarza, ale jest to zdecydowanie za mało, żeby stworzyć spójny obraz świata. Jak na powieść tworzoną przez 10 lat można by to trochę bardziej dopracować.
Dothe na szczęście nie jest superbohaterem, ale raz okazuje się być geniuszem intryg a raz nie jest wstanie przewidzieć jak zachowają się jego długoletni współpracownicy. Wszyscy pozostali bohaterowie są zbudowani na zasadzie 1+1, czyli jedna wiodąca cecha charakteru i jedna umiejętność, dzięki której są naszemu bohaterowi potrzebni.
Autor jest zapalonym szermierzem i specjalista od średniowiecza. Jednak opisy walk są mało dynamiczne i zwyczajnie nudne a akcja dzieje się w lekko umagicznionym XVII w, który trudno nazwać średniowieczem. Przez większość książki miałam wrażenie, że za rogu wyskoczą Muszkieterowie i ktoś wspomni króla Ludwisia, jednak to w sumie jest zaleta książki, w końcu dla odmiany mamy rapiery i facetów w rajtuzach zamiast standardowego pseudośredniowiecza.
Zgodnie z okładką miało to być „Fantasy w najlepszym wydaniu”, no nie bardzo. Elementów fantastki jest tu tyle co kot napłakał i autor często o nich zapomina a magia używana jest tylko wtedy, kiedy trzeba popchnąć fabułę do przodu.
Mimo wszystko Honoru Złodzieja nie czytało się źle. Nie jest do dobra fantastyka, intryga jest naciągana, świat jest ledwo naszkicowany tak samo jak bohaterowie, ale książka ma całkiem ciekawy złodziejsko-muszkieterski klimat, niezły język i złodziejską gwarę, która dodaje klimatu. Dalsze losy bohaterów nie obchodzą mnie zupełnie i szkoda mi będzie czasu na drugi tom, ale bywają gorsze gnioty i gorsze debiutanckie powieści.
Lekka chała z fajnym klimatem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *