(2,5 / 5)
Bardzo nie lubię, kiedy wydawnictwo spoileruje spore fragmenty, albo i zakończenie książki, na okładce. Ale jeszcze bardziej nie lubię, kiedy oszukują na gatunkach, bo z paroma jestem mocno niekompatybilna i choćby nie wiem jak autor się starał i jakie cuda językowe produkował będę się przy czytaniu nudzić. I Martwy sezon to jest niestety ten drugi przypadek.
Po pierwsze i najważniejsze – nie jest to kryminał. Wątek kryminalny pojawia się bardzo późno i jest zarówno przez autorkę, jak i bohaterów traktowany per noga. Przez czytelnika, prawdę mówiąc, też. Na tym etapie książki chciałam tylko dobrnąć do zakończenia i ewentualny nieboszczyk nie interesował mnie zupełnie.
Co do cudów językowych, cóż… Jadowska to nie Kisiel, cudów tu nie będzie, ale nie ma też anglicyzmów, a styl jest – podobnie jak w Trupie na plaży – inny niż w urban fantasy autorki.
Co do starania się – obiektywnie muszę przyznać, że jest to… sensowny romans. Co już samo w sobie brzmi jak oksymoron. Ale bohaterowie są dorośli, rozsądni, każde z nich ma własne życie i oboje wiedzą, że uczucia uczuciami, a życie sobie. I że mimo szczerych chęci „do śmierci” może oznaczać „do rozwodu”. Jest to fajne, zdroworozsądkowe podejście do tematu, co było odświeżające. A to, że bohaterowie wzdychają na życiem, a nie patrzą sobie głęboko w oczy jest miłą odmianą. Co nie zmienia faktu, że ja nie jestem kompatybilna z romansem i dla mnie przez 3/4 książki, kiedy bohaterowie uskuteczniali cierpienia niemłodego już Wertera, nie działo się nic.
Co prawda, dostajemy jakieś przebłyski, że nadmiar tajemnic schowanych w szafie u seniorki rodu prędzej czy później ugryzie wszystkich w cztery litery, ale to dopiero w kolejnych tomach.
Goście pensjonatu byli trochę przerysowani, co gryzło się z resztą książki i przez co sprawiali wrażenie komediowego odpowiednika przerwy na reklamy.
Mam wrażenie, że autorka miała w jakimś momencie życia spotkanie z wózkiem inwalidzkim, bo dostajemy kolejną bohaterkę, której robi krzywdę w kończyny dolne. Dostajemy więc kilka fragmentów, które można by nazwać zaangażowanymi, ale które, tym razem, dobrze splatają się z fabułą i dobrze pokazują jakie rzeczy mogą okazać się problematyczne. I o których człowiek nie mający problemów z poruszaniem się kompletnie nie myśli.
Kiepski był to kryminał, bo mało w nim było kryminału. Sprawę ratują trochę sympatyczni bohaterowie i mało lukru w romansie. A jeśli chodzi o sam romans… cóż… nudny był, jak to romanse, ale jak wspominałam – niekompatybilny gatunek.
Jak ktoś jest kompatybilny z romansem to może spokojnie dodać pół gwiazdki, a nawet całą.