Jadowska Aneta – Trup na plaży i inne sekrety rodzinne

Znalezienie nieboszczyka na plaży raczej nie wpłynęłoby dobrze na plany urlopowe, ale sprawdza się całkiem nieźle jako początek kryminału. I jako dodatkowe zamieszanie przy powrocie po latach do rodzinnego miasteczka, które normalnie jest trochę za spokojne.
Początek był sympatyczny (trupa nie licząc, ale ten sprawdził się jako element… powiedzmy, krajobrazu), bo klimat nadmorsko-kryminalny był, a postacie poboczne dawały się lubić i przyciągały uwagę – mimo zarysowania dość grubą kreską. A przede wszystkim bohaterka jest bardzo daleka od Dory-jestem-zajebista-i-wszystko-na-mnie-leci-Wilk. Magda Garska jest zwykłą studentką po kierunku: zostań-bezrobotnym, która dorabia w barze. Niestety, jak to się często zdarza, miłe są złego początki, bo potem pojawia się sporo ale.
Po pierwsze: to nie jest kryminał, jest to powieść obyczajowa. Wątek kryminalny bardzo szybko znika na drugim, a nawet trzecim planie i zastępują go szkielety w rodzinnej szafie. Na dodatek trup przestaje być interesujący nie tylko dla bohaterki, która postanowiła się pobawić w Sherlocka, ale też dla czytelnika. Przez jakieś 3/4 książki kompletnie mnie nie interesowało kto zabił (przez początkowe 1/4 jeszcze tak).
Po drugie: nie jest to lektura lekka. Początkowo jak najbardziej, jednak dość szybko pojawiają się tematy nieprzyjemne (najpierw w domyśle, potem otwartym tekstem), które nijak się nie kojarzą z książką na plażę. I jak doceniam autorkę za podjęcie tematu, to niekoniecznie powinien się znaleźć w książce wydanej pod hasłem lektura na wakacje. Zresztą początek to też raczej bardziej Wakacje z duchami, czy inny Niziurski lekko zakrapiany alkoholem, niż Chmielewska.
Po trzecie: jest to lektura średnio zabawna. Chociaż to najbardziej kwestia gustu. I jak przyznaję, że zdecydowanie bardziej trafia do mnie poczucie humory Marty Kisiel niż Jadowskiej, tak przy Dorze Wilk zdarzyło mi się parę razy parsknąć śmiechem. Tu kończyło się na lekkim uśmiechu w najlepszym wypadku, w najgorszym na uznaniu Elementu Komicznego wyskakującego nagle zza krzaka za żenujący.
Po czwarte: czyta się to dosyć ciężko. Mimo lekkiego początku i braku wątków angażujących naraz więcej niż dwie szare komórki. O ile doceniam próbę zmiany stylu (i tę muszę, mimo wszystko, uznać za udaną – Trup jest zdecydowanie inny niż teksty fantasy Jadowskiej), to chyba jednak coś poszło nie tak. Bo Heksalogię o Wiedźmie, mimo licznych wad i baboli, czyta się błyskawicznie. Płynie się z tekstem lekko i bez wysiłku, i nawet jeśli nie obchodzi nas zbytnio los bohaterów to tekst porywa nas dalej. Trup na plaży niestety nie porywa. Mimo lekkiego języka czyta się ciężko, a lektura męczy. Tę króciutką w sumie książeczkę czytałam dwa razy dłużej niż dowolne dwa tomy Dory razem wzięte.
Po piąte: bohaterka jest nijaka wyjątkowo. Niby ma trochę sprytu i jakąś tam pasję, która faktycznie pojawia się przy kilku okazjach, a nie tylko wtedy kiedy autorce się przypomni. No i nie jest Mary Sue. Ale ciekawego charakteru też jakoś nie posiada – ot zwykła, trochę infantylna studentka. Nudna jest, jednym słowem. Więc jej losy niespecjalnie wciągają i niespecjalnie chce się jej kibicować. Dużo ciekawszą i momentami bardziej pierwszoplanową bohaterką niż Magda jest… Ustka. I w sumie książka sprawdza się najlepiej jako reklama nadmorskiego miasteczka, przedstawianego jako miejsce ładne i urokliwe, idealne na sezon wakacyjny.
Po szóste: turyści to zło, powtarzane przy każdej okazji i odmienianie przez wszystkie przypadki. Po pierwsze bohaterko: jakby nie ci turyści, to nie miałabyś roboty, a po drugie: za piątym razem to już było irytujące, za piętnastym wywoływało chęć rzucenia książką.
Po siódme: zarówno trupy w szafie jak i cała historia stosunków rodzinnych trochę się nie klei, zwłaszcza w kontekście stosunków Magdy i jej ciotki z resztą rodziny. Niby bohaterka odwiedzała babcię, ale czemu nie – u diabła – ukochanego wujka i swoją kuzynkę? Czemu rodzina nie przyjeżdżała do nich? Czemu one mieszkały w Łodzi? No serio, gdzie jak gdzie, ale w Łodzi? Czemu w Łodzi mieszka kobieta, która zawodowo lata po świecie i zajmuje się sztuką? W mieście, gdzie jest mało popularne lotnisko (wtedy w przebudowie na dodatek) i które było szare, brudne i upiornie brzydkie (te 10+ lat temu. Teraz polecam – po remontach Piotrkowska naprawdę robi wrażenie).
Po ósme: wątkami nic nie wnoszącymi do… czegokolwiek powinien zająć się redaktor. Motyw… hmm… lekko paranormalny jest kompletnie niepotrzebny i niewiele wnosi, a wątek podnoszący dość istotny temat jest podany tak, że skojarzył mi się z przerwą na reklamy (mimo ważnego tematu i tego, że zgadzam się z poglądami autorki).
Po dziewiąte: gdzie do cholery była korekta? Na plaży? SQN przejął niezbyt chlubne miejsce Wydawnictwa Mag jako wydawcy najbardziej ignorującego korektę (Magowi się całe szczęście poprawiło). W tym wypadku nikt chyba do tekstu nie zajrzał. Zdania z gatunku polska język trudna język, tajemnicza odmiana przez przypadki, brakujące słowa w zdaniach, podejrzana interpunkcja – wszystkiego tu pełno. Tylko ortów nie zauważyłam, ale te akurat mogłam przegapić.
Średnio lekkie, średnio zabawne i mało kryminalne, ale mimo mojego marudzenia nie jest jakoś bardzo źle. Można poczytać w pociągu w drodze nad morze, choć mając wybór stanowczo lepiej zabrać Wszystko czerwone.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *