(4,5 / 5) Jakiś czas temu narzekałam, że trafiają mi się same gnioty gniociaste. Jakieś YA napisane koszmarnym językiem, o fabule sklejonej śliną i gumą do żucia, z bohaterami , że tylko zawyć. I marzyły mi się książki poetyckie, z ładunkiem emocji, poruszające. No tak, znacie powiedzonko uważaj o czym marzysz? Uniwersum wysłuchało i radośnie przestawiło wajchę w drugą stronę. Ptaki, to już trzecia z kolei książka której nie da się czytać między przysłowiową wódką a zakąską.
Gdzieś daleko w kosmosie jest planeta rolników. Ot, kosmiczna plantacja na której miejscowi uprawiają miejscowe zielsko. Co 15 lat przylatują na nią statki obcych i zabierają plony. Jest wielka uczta, wszyscy się radują i ze śpiewem na ustach oddają efekt swojej krwawicy za przysłowiowe paciorki. Ot taki rodzaj kosmicznego nazwijmy to dobrowolnego niewolnictwa. Obraz jak z XIX wiecznych powieści o dobrych dzikusach. Szybko jednak odkrywamy, że za przylotem transportowców stoi potężna korporacja Umbai. Ta sama, która tysiąc lat temu kupiła geniusz jednej z bohaterek – twórczyni kosmicznych stacji. Jeśli jednak myślicie, że Ptaki to kolejna space economic opera, to jesteście w błędzie. Choć Umbai odegra w życiu bohaterów swoją niebagatelną rolę, to nie ona jest tu najważniejsza. Książka Simona Jimeneza to opowieść o tęsknocie, samotności, grze pozorów. I o tym, że rozwój niszczy. O tym, że najbardziej nawet intratna propozycja prędzej czy później ujawni swoje prawdziwe mefistofeliczne oblicze. I tak, spod kosmicznego sztafażu popatrzą na nas ludzkie losy, pragnienia, emocje. Losy bohaterów nakreślą a czasem przekreślą zawiedziona miłość, egoizm, zagubienie, samotność, tęsknota, ale też nadzieja, wiara, zaufanie.
Owszem mamy tu ekonomiczne wątki. Patrzymy jak wielka machina wielkiej korporacji powiewając sztandarem postępu a naprawdę dla zysków niszczy życie wszystkich ludzi. Jak podsuwa im pod nosy umowy będące w istocie cyrografami a potem wysysa, często dosłownie do ostatniej kropelki krwi. W jej sidła wpadają wszyscy. I ci mali i ci wielcy.
Czy to zatem opowieść o kosmosie, czy o człowieku? Czy o poszukiwaniu nowych metod podróżowania przez wszechświat, czy o podróży wgłąb siebie? A może jedno i drugie? Może każda podróż przez “ostateczną granicę” jest jednocześnie podróżą przez pustkę ludzkiej samotności? Na to pytanie czytelnik musi sobie odpowiedzieć sam.
Tak, czy inaczej, mamy tu stare dobre SF ( choć uprzedzam science jest tu praktycznie nieobecne), z dużym talentem pozszywane z różnych dość oklepanych motywów.
A czemu daję tylko 4,5 zamiast 5? Przecież akcja nie nuży, fabuła świetna, logice nic zarzucić nie można, psychologia postaci poprawna…. I tu właśnie, w tej poprawności tkwi szkopuł. O ile do postaci dwójki głównych bohaterów doczepić się nie można, o tyle już do postaci trzeciej jak najbardziej. Fumiko, mimo całego rozdziału jej poświęconego wciąż pozostaje postacią sztywną, drewnianą, w którą bardzo trudno uwierzyć. Jakbyśmy mimo wszystko wciąż nie zajrzeli do końca pod wszystkie maski i zasłony. żałuję, że autor tak mało miejsca poświęcił Sartorisowi. Ta postać zasługuje na lepsze rozwinięcie. Podobnie brakuje mi lepszego psychologicznie opisu Valiji. Nie “kupuję” po prostu jej postaci tak jak została przedstawiona. Ale największym zgrzytem, który najmocniej zaważył na ocenie, jest postać Dobrej Osoby i jej pojawienia się deus ex machina w finałowych scenach. Mistyka to dobra rzecz, ale jest z nią jak z pieprzem w zupie. Sypnij za dużo i wszystko spaprzesz.
Mimo tych wad – cieszę się, że przeczytałam Ptaki. Po prostu cieszę.