Woodard Colin – Republika Piratów

1 out of 5 stars (1 / 5)
Kojarzycie przysłowiowe książki szkolne i akademickie, które teoretycznie opisują fascynujące rzeczy, a są upiornie nudne? Niby człowiek czyta o podbojach Imperium Rzymskiego, a musi podtrzymywać powieki zapałkami. O marszu Aleksandra Wielkiego, a szczęka boli od nadmiaru ziewania. Polska epoka dzielnicowa, a po drugim rozdziale człowiek już nie wie kto jest kim i marzy o kroplówce z kawy. W taki schemat świetnie wpisuje się Republika Piratów.
Owszem, nie jest to beletrystyka, ale naprawdę da się napisać książkę historyczną, i to nawet taką o mniej obfitujących w wydarzenia fragmentach historii tak, że będzie się ją czytało równie dobrze, a nawet lepiej, niż niejedną powieść przygodową. Polecam Historię Japonii prof. Tubielewicz na przykład.
Autor miał do dyspozycji nie tylko barwne postacie (najsłynniejszych piratów, którzy już od dawna funkcjonują w popkulturze: Czarnobrodego, Charlesa Vane’a, Samuela Bellamy’ego), nie tylko bitwy morskie, przekręty na stołkach gubernatorskich, ale też złotą erę piractwa i tytułową Republikę Piratów.
Jednak zamiast fascynującej historii dostajemy listy statków i przejętych ładunków. Przez sporą część książki czułam się jak agent ubezpieczeniowy czytający listę strat – było to równie suche, pozbawione akcji i upiornie nudne jak tabelki w Excelu.
Każdy z pirackich kapitanów jest sprowadzony do krótkiego biogramu i listy przejętych statków. Autor coś przebąkuje, że mieli oni trochę inne podejście do dowodzenia i piractwa, ale nie rozwija tematu za bardzo.
Tytułowa Piracka Republika też jest sprowadzona głównie do tego, że piraci nie tylko chcieli stworzyć niezależne od władz miejsce, ale też potrzebowali stałej bazy (z różnych względów, które autor całe szczęście przytacza) i powstała ona w Nassau. I tyle. Nie dowiadujemy się jak funkcjonowała Republika. Jak wyglądało społeczeństwo, rządy, handel, wymiana załóg. I czy w ogóle było coś takiego, czy Nassau było po prostu kolejny portem, a Republika bardziej romantyczną legendą.
Wynudziłam się strasznie, dowiedziałam niewiele.
Jest to kolejny przykład na to, że nawet na fascynujący temat można napisać wyjątkowo usypiającą książkę.
Odradzam zdecydowanie, już lepiej zagrać w Assassin’s Creed Black Flag – podobna ilość faktów, a przynajmniej można sobie pooglądać te pirackie statki. I dzieje się zdecydowanie więcej.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *