Tak na pierwszy rzut oka to kolejny islandzki kryminał, który przeszedł przez moje ręce – ale to nie do końca tak jest. Ragnar Jonasson, prawnik i wykładowca z Reykjaviku napisał opowieść jakoby tego właśnie gatunku, ale tak naprawdę wyszedł mu ni to moralitet, ni to studium samotności. Miejsce akcji – maleńka mieścina Siglufjordur, położona na najdalszym północnym koniuszku Islandii, tak bardzo oddalona i odizolowana od reszty wyspy – a co dopiero od reszty świata. Bohater – Ari Thor Arason – studiował teologię, choć w Boga raczej nie wierzy, ale porzucił studia w Reykjaviku i przyszłą karierę pastora by ukończyć szkołę policyjną i załatwić sobie pierwszą pracę w miejscu, które z perspektywy stolicy jest totalnym odludziem, w dodatku w często odciętym od świata. W takim to miejscu, gdzie w zimie prawie nie ma dnia, opady śniegu liczy się w metrach i nikt nie zamyka drzwi mieszkania, bo przecież nikt obcy ani tam nie dotrze, ani tym bardziej nie ucieknie stamtąd – nagle zdarza się TO. Ofiarą jest starszy pan, sławny pisarz – choć właściwie jego twórczość sprowadza się do jednej, debiutanckiej powieści, tłumaczonej na wiele języków i chętnie wydawanej. Jest śledztwo, są kolejne przestępstwa, jest – obowiązkowo – mroczna tajemnica z przeszłości (a nawet kilka). Autor przedstawia galerię mieszkańców miasteczka – nie ma ich wielu, bo i mieszkańców tej „metropolii” jest może ze stu… To głównie starzy ludzie – ale nikt nie jest tym, kim się wydaje, gorzej – mało kto jest tam tym, za kogo sam się uważa. Oddalenie, samotność, bardzo ograniczona liczba kontaktów społecznych – to musi wpływać na człowieka. Wszyscy wiedzą tam niemal wszystko o wszystkich, znają nawet maski, które ci „wszyscy” zwykli przybierać. A mimo to wciąż próbują utrzymać jakiś swój sekret, tajemnicę, zataić coś z przeszłości, która była – albo mogła być.
I właśnie opis tej swoistej egzotyki na krańcu Europy jest najmocniejszą stroną tej książki. Można by się przyczepić, że za bardzo widać konstrukcję fabuły, że Autor trzymał się konspektu swojej pracy aż do granicy nieprawdopodobieństwa, że postaci są jakoś tam przewidywalne, że realia są odtworzone tak sobie, że. ….
Moim zdaniem jest to zręcznie napisana opowieść i – mimo różnych mielizn – możecie ją przeczytać, zwłaszcza kiedy urlopowy czas zostawia trochę luzu na czytanie.
“Milczenie lodu” zawiera wszystko to, co powinna zawierać literatura tego rodzaju. Być może planowo i według z góry nakreślonego schematu, ale jednak historia jest interesująca, fabuła wciąga, a sama sceneria odgrywa rolę niczym pełnoprawny bohater. Przyłączamy się do poleceń, bo zdecydowanie warto! 🙂