Nasz umysł to miejsce mroczne i tajemnicze. Zasiedlają ją zwidy i potwory wyrosłe na glebie naszych emocji, uczuć i przekonań. Wyrastają z lęków i wiary. Karmią się cierpieniem, rozpaczą, gniewem. A jeśli do tego całego konglomeratu dołożymy jeszcze poczucie winy i lekki swąd mistycyzmu – wtedy pojawia się szaleństwo. I to właśnie szaleństwo zaoferował mi autor Requiem.Kiedy sięgałam po tę książkę, spodziewałam się bardziej dzieła z jakże ostatnio modnego gatunku “sensacji mistycznej”. Czyli czegoś o Marii Magdalenie, świętym Graalu, kolejnej sensacyjnej informacji kim to był albo nie był Judasz, co zrobił albo nie zrobił Jezus. Tymczasem dostajemy mroczne, nieprzyjemne w odbiorze, choć wciągające studium ludzkiej udręczonej duszy, która ugina się pod ciężarem winy i rozpaczliwie usiłuje sobie z nią poradzić. Główny bohater zostaje wdowcem. Z nieznanych tak naprawdę powodów porzuca dotychczasową pracę w której też podziało się coś mocno nieprzyjemnego i wyjeżdża do Jerozolimy, do swojej przyjaciółki – psycholog. Ma nadzieję, że w świętym mieście trzech religii odzyska spokój i że właśnie tam zdoła uciec od czegoś co go prześladuje. Jednak dziwna atmosfera miasta w którym wrze od ukrytych i jawnych konfliktów zdecydowanie nie ułatwia mu powrotu do równowagi – wręcz przeciwnie pogarsza jego stan. Tom zaczyna mieć zwidy, daje się wplątać w jakąś religijną awanturę, a co gorsza, powoli dochodzi do przekonania, że został zaatakowany przez jakiegoś skukuba który na nim żeruje. Jego obsesja udziela się powoli otoczeniu. Nawet jego przyjaciółka Sara bądź co bądź psycholożka, zaczyna doznawać nieprzyjemnych wizji. Autor powoli odsłania przed nami fragmenty życia Toma i Sary raz sugerując jedno, raz drugie, mieszając tropy i topiąc czytelnika w niepewności – czy to wizje chorej, pokaleczonej psychiki, czy wpływ dziwnego klimatu miasta, czy rzeczywiście demony, czy może dawna tajemnica sprzed lat domagająca się ujawnienia.
Nie powiem, że requiem czytało mi się dobrze. Może gdybym była amatorką thrillerów książka spodobała by mi się bardziej. A tak przebijałam się przez ciężką, wręcz lepką atmosferę, mocowałam ze światem wizji czy może bardziej koszmarów na jawie, starałam dociec z czym tak naprawdę mam do czynienia i czy Tom jest opętany własnym cierpieniem i wyrzutami nieczystego sumienia, czy rozwija się u niego choroba psychiczna, czy też rzeczywiście stał się ofiarą “czegoś. Autor dobrze oddał szamotaninę głównego bohatera, umiejętnie podsyca napięcie podrzucając to tu, to tam kawałki układanki, zgrabnie wplata w fabułę rozważania o kondycji kościołów ( dostaje się równo wszystkim), tolerancji i nietolerancji, fanatyzmie i agresji – czyli wszystkim tym co kotłuje się w kotle zwanym Jerozolimą. Na drugim planie podrzuca swoją własną wersję wydarzeń znanych z Ewangelii. Na całe szczęście ten wątek został niemal całkowicie zdominowany przez walkę Toma. Przeczytałam, i choć nie mogę się czepić, to nie jest to książka do której będę chciała wrócić. Jest zbyt męcząca.
Dla amatorów thrillerów psychologicznych, ze swądem mistycznym w tle.