Lunapolis – przedziwne miasto-państwo obłąkane w dążeniu do doskonałości. Tu nawet morderstwo powinno nieść ze sobą artystyczny przekaz. Miasto żyjące w gorączkowym majaku oczekiwania na kolejną apokalipsę w skali mikro czyli SKOK. Nikt nie wie czym jest skok (czytelnik też nie, bo przynajmniej do końca pierwszego tomu nie zostało to objaśnione), ale wszyscy znają jego przerażające skutki. To znikanie najbliższych, przenoszonych do … no właśnie do czego? Niedoskonałych, porzuconych wersji Lunapolis? Swoistej odmiany piekielnych kręgów z “Nieboskiej komedii?” Alternatywnej rzeczywistości? Świata zgnilizny?Oficjalna wersja brzmi, że Skoku nie przetrwają ci, których tajemniczy Przedksiężycowi nie uznają za dość doskonałych, czy też raczej w doskonałości zaawansowanych. Dziwna to teoria jeśli weźmiemy pod uwagę, że kolejne skoki nie zabierają dzieci. Czy zatem dzieci są doskonałe? I tracą swą doskonałość wraz z wiekiem? Oto pierwsze z całej listy pytań, które do końca tomu pozostaną bez odpowiedzi. Nie ukrywam, że bardzo trudno było mi wyobrazić sobie świat przedstawiony przez Annę Kańtoch. Z jednej strony przepych, bogactwo, wyrafinowana sztuka, niezwykłe wynalazki, z drugiej – koszmarne skoki, po których każdy może znaleźć się w piekle, w którym wszystko prędzej czy później umiera, najczęściej śmiercią gwałtowną. Autorka mnoży pytania, plącze tropy, utrudnia zrozumienie świata. Czy Przedksiężycowi w ogóle istnieją? A może to tylko jakiś nieudany, zapomniany eksperyment? Albo zepsuta maszyneria, zacięty mechanizm? Czytając tę powieść czułam się uwięziona w jakimś sennym koszmarze, z gatunku tych, które rządzą się własną, przerażającą, całkowicie nieciągłą, ale jednak logiką. Bohaterowie też nie ułatwiają odbioru powieści. Są albo wredni, albo egoistyczni (i wredni), albo naiwni. Tak czy inaczej lektura pierwszego tomu Przedksiężycowych nieźle mnie rozdrażniła. Trudno o rzecz bardziej irytującą niż ta, która wymyka się logice i jeszcze jest nie do końca ciągła. Denerwuje świat, który jest i zarazem nie jest steampunkowy. Solidnie wkurza wizja ludzi, którzy dobrowolnie dają się oszpecić, aby zyskać… dodatkowe talenty. Drażni doskonałość, która momentami okazuje się być wyłącznie miałkością. Ale pewnie dlatego przeczytam kolejne tomy. Bo do licha CHCĘ ZROZUMIEĆ na czym polega mechanizm tego paskudnego świata i dlaczego brzydki jak noc i zdecydowanie niedoskonały Daniel jest przez wszystkie zgniłe światy hołubiony…
Koleżanka mi pożyczyła dwa tomy, myślałam, że to całość, przeczytałam, myśląc, że wszystkiego się dowiem, a tu klops. Nic nie zostało wyjaśnione. Rozumiem więc rozdrażnienie.
Auc. Odbierasz mi nadzieję…
Bo trzeba przeczytać całość. Tomy trzy.