Kochman Grzegorz – Łowcy niewolników (Trylogia Piastowska t.1)

  Historia początków Państwa Polskiego nie doczekała się wielu opracowań powieściowych. Prym tu wiedzie mistrz nad mistrze Antoni Gołubiew, swoją cegiełkę dylogią o Świętosławie (Harda, Królowa) dołożyła Elżbieta Cherezińska . Toteż ucieszyłam się bardzo, kiedy kolega pożyczył mi do przeczytania Łowców, reklamując, że to opowieść właśnie o czasach Chrobrego.Właśnie skończyłam lekturę i dzielę się z Wami na gorąco przemyśleniami. Przede wszystkim, mam pytanie, skąd wzięła się “trylogia piastowska” bo w pierwszym tomie Piastów nie ma! Kilka, dosłownie kilka razy wspomniany jest Bolesław Chrobry, i to wspomniany na zasadzie – “wojownicy Bolka czają się na mokradłach”. Jeśli autor nic z tym nie zrobi, to tytuł, przynajmniej  w moim odczuciu pozostanie jedynie chwytem marketingowym, na który mają się złapać ( i jak widać po piszącej te słowa – skutecznie się łapią) amatorzy tematu.

Z historycznego punktu widzenia powieść napisana jest poprawnie, nie złapałam autora na przekłamaniach, choć znajomy z grupy rekonstrukcyjnej wojów słowiańskich na widok okładki złapał się za głowę i zaczął coś przebąkiwać o czynach okrutnych wobec grafika, który znowu – zapewne pod publiczkę postarał się dać oglądającemu do zrozumienia, że to książka o wikingach.  Ani Polanie, ani Wieleci, ani wojska niemieckie w owym czasie steinarów ( a to ten hełm jest na okładce ) raczej nie używały. To typowy wikiński hełm okularowy z kolczugą. I nie, nie jestem taka cwana. Zostało mi to uświadomione. Z naciskiem.

Problem zaczyna się, kiedy dochodzę do tego miejsca recenzji gdzie wypada opowiedzieć coś o fabule i bohaterach. Opowieść miała być w zamyśle… wróć. Nie wiem o czym miała być opowieść. Czy o Jaszy i jego pogoni za uprowadzoną żoną, czy o najazdach Wieletów i innych plemion połabskich, czy o obronie Niemczy przed najazdem Henryka… Autor miesza liczne wątki, żadnemu tak na dobrą sprawę nie dając pierwszeństwa. Teoretycznie tytuł tej części trylogii brzmi  – Łowcy niewolników, ale znowu miałam nieodparte wrażenie, że owi łowcy niewolników są tylko pretekstem do czegoś. Do czego konkretnie, po przeczytaniu całej książki dalej nie wiem. Fakt faktem, autor dał odczuć, że czasy to były paskudne, a życie zwykłego kmiotka mogło w jednej chwili zmienić się w piekło nie do opisania. Fakt, że akcja pomyka dość żwawo do przodu i czytelnik raczej nie ma szansy się nudzić, kiedy więc wyłączy krytycyzm i zajmie się stroną przygodową książki, czyta ją szybko i bez oporów ( wyjąwszy te momenty kiedy trafia na językowe kwiatki, ale o tym na koniec).

Bohaterowie nie przekonali mnie do siebie, a motywy ich działania są delikatnie mówiąc dyskusyjne. Rozumiem Jaszę który ściga łowców, pragnąc uwolnić z ich rąk ocalałych z rzezi członków rodziny, ale nie rozumiem i nie uwierzę, że Milena, bądź co bądź matka nie prosiła męża aby pozostawił ją i podążył śladem córki. A ona nic, na własnym cierpieniu się koncentruje, niedolę córki pomijając milczeniem. Jasza też jakoś losem córki niespecjalnie się przejął, informację o jej sprzedaniu pominął całkowitym milczeniem i bez żadnych wewnętrznych deliberacji własne dziecko spisał na straty. Urocza rodzinka. Reszta bohaterów też niestety jest dość papierowa i płaska, a niektórzy niczym typowe “czerwone koszule” pojawiają się tylko po to aby czytelnik mógł z bliska zobaczyć to czy tamto, usłyszeć jakąś ważną informację, albo służą za “deus ex” – do popychania akcji we wskazanym kierunku. Jednak – znowu, jeśli potraktujemy książkę jako młodzieżową przygodówkę w stylu Karola May’a i przestaniemy wymagać od bohaterów bogatego wnętrza – będzie się ją nam przyjemnie czytało.

Na koniec kilka słów o tym, co przeszkadzało mi w lekturze najbardziej czyli o języku. Jako, że jestem członkiem klubu koszmarnych komentatorów, to tu sobie poużywam. Otóż… nasz autor sprawia wrażenie osoby, która nie dysponuje zbyt obszernym słownictwem, a i warsztat pisarski ma jeszcze nie doszlifowany.  Ilekroć trafiłam w tekście na strzałę która “wślizgiwała się” w ciało, miałam ochotę gryźć i drapać i wyć. Tak, tak, żadnego wbijania się, przeszywania, rozrywania. Wedle autora strzały się wślizgują w ciało, ewentualnie  po drodze rozsuwając kółka kolczugi! Subtelne jakoś te strzały. I dyskretne, dobrze, że wazelinki nie używają.

Inna próbka talentu:

“(…)Wieleta uśmiechał się szeroko. Jasza poczuł obrzydzenie widząc jego uśmiech na ustach pełnych przekrzywionych i pożółkłych zębów”.

Yyy.. po pierwsze, uśmiech nagle stał się bytem samodzielnym i przeniósł na niezbyt higieniczną paszczękę, a po drugie czy mam rozumieć , że obleśny uśmiech na pięknym uzębieniu nie wywołałby obrzydzenia?

“Jednak nim zdołali oni doskoczyć do jeźdźców aby zasypać ich lawiną ciosów ci odwrócili swoje rumaki i ruszyli z powrotem. Kolumna jeźdźców z miejsca nabrała rozpędu”.

Serio?!  Słyszałam o odwracaniu kota ogonem, ale żeby konia?   Czy aby konia się nie zawraca? No i to nabieranie z miejsca rozpędu. Wyobraźnia złośliwie podsunęła mi obraz koni z zaciągniętym ręcznym, ten dym z pod przebierających kopyt, sędzia zwalnia taśmę… poszli proszę państwa , poszli, CO ZA PĘD!!!!

A w innych miejscach lirycznie się robi choć wcale nie powinno. Oto jak Sigurd przemawia do najemników:

“Będziemy razem przedzierać się przez mroczne lasy i bagna pogranicza. Doświadczymy wielu trudów podczas wojennych marszów. Pokryje nas pył i kurz. Wielokrotnie przemoczy nas deszcz. Wrogiem będzie nam palące słońce i spękane usta spragnione wilgotnych kropli wody. Utrudzi nas brak snu, niewygody, zmęczenie a może i głód. Ufajmy jednak przychylności naszych bogów i wierzmy we wspólne zwycięstwo….”

I tak dalej i  tym stylu. Jeśli nawet darujemy “wilgotne krople wody”  i wroga w postaci bezosobowych spękanych ust, to i tak agitka wyszła straszliwa. Aż się chce zakrzyknąć “Urraaaa”.

I tak dalej i w tym stylu.

Podsumowując – mam nadzieję, że z tomu na tom autor poprawi panowanie nad naszą mową ojczystą, wprowadzi wątek piastowski i nieco ubogaci swoich bohaterów, tak by mniej przypominali Gniewka syna rybaka, a bardziej stali się pełnowymiarowymi postaciami. Liczę na to i trzymam kciuki za autora. A na razie… jest jak jest.

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *