Pankiejewa Olga – Pierwszy dzień wiosny. Kroniki dziwnego królestwa t.2 (dwugłos)

  Pierwszy tom tej historii został wydany tak dawno, że zupełnie o nim zapomniałam. Pamiętałam w ogólnym zarysie – studentka przeniesiona do innego świata,  król dziwadło, błazen – niebłazen,  pierwszy paladyn – bastard, królewski kuzyn półelf, pomieszanie z poplątaniem podlane jakąś dziką intrygą. Pamiętałam też, że mi się nieźle toto czytało, więc machnęłam łapą na głos rozsądku mamroczący coś o stosie 50 (!!!!) nieprzeczytanych publikacji i dorzuciłam sobie szybciutko do koszyka drugi i trzeci tom.No żesz,… pokarało mnie jak nie wiem co.  Owszem, autorka ma dalej lekki ironiczny styl. Owszem, bohaterowie są dalej  krwiści i nie sztampowi. Ale… Tych “ale” jest tak wiele, że nie wiem od którego “ale” mam zacząć.  Chyba jednak od tego, że cały. CAŁY!!!! drugi tom kręci się wokół problemów seksualnych bohaterów. I żebyż to jeszcze jakieś intrygujące zboczenia, czy inne odchyły od normy. Bogać tam! W tym to cały jest ambaras żeby dwoje chciało na raz! Bohaterowie głównie chleją, jarają oraz przeżywają, cierpią, marudzą, zatruwają życie sobie, otoczeniu i czytelnikowi, obrażają się, odobrażają, intrygują na tle mniej lub bardziej seksualnym, a jak już idą do łóżka to wychodzi z tego seks jak z wyobrażeń nastolatki – wstrząsający, megalityczny i jedyny w swoim rodzaju. Dobrze chociaż, że autorce nie zachciało się opisów sadzić, bo by jej już całkiem wyszedł młodzieżowy fanfik erotyczny, albo inny Grey dla ubogich. A tak tylko wyszło nie wiadomo co. Political ficton zeszło na plan już nawet nie trzeci, przytłoczone młodzieńczymi problemami erotycznymi, logika od czasu do czasu usiłuje się piętą kopnąć w potylicę, mroczne historie bohaterów poszły się paść na najbliższą łączkę kłapouchego i zapowiadają, że nie wrócą aż się nie nażrą do zdechu, zakończenie jest tak lukrowane, że aż się niedobrze robi… No jednym słowem, balanga w akademiku i cierpienia młodego Wertera w jednym,  a nie porządne fantasy. I ja mam przeczytać tego jeszcze jeden tom?! Afć!!!!

__________________________________________________________________________________________________Lashana

Sporo przyszło czekać na drugi tom Kronik Dziwnego Królestwa (pierwszy tom recenzowałyśmy w 2013), ale razem z drugim hurtem wydano też (ponownie) pierwszy i trzeci. Ciekawe czy doczekamy się też pozostałych, których jest aktualnie… jedenaście. Pierwszy tom zmieniał bohaterów, wątki i gatunki, jakby ktoś poszatkował pół biblioteki i resztki powiązał sznurkiem z całkiem dobrym skutkiem. Tym razem jest zdecydowanie spokojniej pod tym względem – głównych bohaterów (a w zasadzie bohaterów równorzędnych) mamy co prawda sporo, ale tym razem nie rozłażą się jak robale po śmietniku i są chociaż przez chwilę połączeni wspólnym wątkiem. Ilość wątków też zmniejszyła się drastycznie, dzięki czemu całość jest zdecydowanie mniej chaotyczna. Autorka postarała się pozamykać jedne wątki, kilka pociągnąć dalej i otworzyć nowe w przygotowaniu na kolejny tom. To tyle, jeśli chodzi o zalety.
Niestety w czasie cięcia wątków te mroczniejsze i ciekawsze zostały szybko wmiecione pod dywan, a główna intryga tomu została rozwiązana w tempie błyskawicznym, żeby zrobić miejsce dla… seksu. Bo w końcu panny wysłane w góry jako przystawka dla smoka nie mają o czym gadać w ostatnią noc swego żywota, tylko o tym jak dużego ma król i ile może! No żesz…
Bohaterowie głównie piją, jarają, gadają, strzelają fochy i cierpią za miliony. Całość mi się nieodmiennie kojarzyła z imprezą w akademiku, na którą zaproszono za dużo studentów filozofii, którzy co prawda przynieśli wódkę, ale teraz snują rozważania egzystencjalne.
Mimo lekkiego, ironicznego stylu autorki nie da się ukryć, że przez jakieś 3/4 książki bohaterowie gadają, z czego również 3/4 gadają o seksie. Jakby wyciąć dialogi i monologi o niczym (znaczy o wódzie, używkach wszelakich, seksie i problemach egzystencjalnych) zostałoby może 50 stron akcji… no, niech będzie 70. Owszem jest lekko, czasem zabawnie, tylko czemu jest o niczym! I czemu fantasy w tym fantasy jest tyle, co kot napłakał!
Poza tym korekta to chyba podpisała się z rozpędu, a roboty nie wykonała, bo ilość literówek, brakujących ogonków i podejrzanej odmiany przez przypadki przekracza wszelkie normy. I to mówię ja – dyslektyk patentowany. Chyba w całej książce nie ma ani jednej strony, na której nie byłoby literówki. Ba, nawet imiona bohaterów się zmieniają (Żak co najmniej kilka razy zostaje nazwany Żarem). Masakra.
Zawiodłam się zdecydowanie – i na wydawnictwie, i na autorce. Jakby nie literówki, to powiedziałabym, że jest to marny przeciętniak ze szczyptą humoru, taki w sam raz do pociągu, a spodziewałam się całkiem niezłego fantasy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *