(3 / 5)
W trzecim tomie Wojen Makowych Mao ekhem… Rin dochodzi do władzy.
Jakby ktoś miał wątpliwości, że Rin to Mao a Nezha to Czang Kaj-szek, to w tym tomie jest wszystko – walki partyzanckie, Wielki Marsz i Wielki Głód.
I jest to w sumie kontynuacja problemu ciągnącego się przez wszystkie trzy tomy. To nie jest powieść historyczna i nie jest to też fantasy inspirowana historią. Elementów historycznych jest tu zdecydowanie za dużo, są zbyt nachalne i oczywiste. To nie jest inspiracja ani przetworzenie historii tylko opisanie wydarzeń. Z drugiej strony jest tu też za dużo fantasy, żeby uznać to na fabularyzowaną powieść historyczną z dopowiedzeniami autorki, czy też próbę połączenia historii z szamanizmem.
W tym tomie świetnie wypadają – kryjący się w cieniu w Republice Smoka – Gurubai i Souji. Są to w końcu postacie, które traktują Rin tak, jak powinna być traktowana (czyt: niebezpieczna, niedoświadczona furiatka z potencjałem). I to oni zmuszają ją do zrobienia w końcu czegoś sensownego. A wtedy się nagle okazuje, że jednak można. I że Rin, mimo swojego charakteru, jest w stanie coś z siebie wykrzesać poza posyłaniem innych na śmierć. Szkoda tylko, że ponad dwa tomy to zajęło.
W Płonącym Bogu bohaterka naprawdę zaczyna mieć przebłyski – zaczyna myśleć, planować, podejmować decyzje. Bardzo fajnie wypada też motyw paranoi i niepewności głównodowodzących i listów Rin i Nezhy. Motyw maków też jest zdecydowanie na plus.
Wątek starego Triumwiratu – Rigi, Daji i Jianga – przewijający się przez wszystkie tomy kończy się jednocześnie i nijako, i z hukiem. Z jednej strony jest to fajna, bardzo plastyczna scena i świetnie pasowałaby do animacji, z drugiej – jest to opisane w sposób tak pozbawiony emocji, że pod koniec wątku już o nim zapominamy, jakby był pozbawiony znaczenia.
Wprowadzanie nowych bohaterów w połowie ostatniego tomu też jest nieszczególną decyzją. Ma to, co prawda, fabularny sens, ale to, że autorka stara się nagle wprowadzić parę postaci naraz, za wszelką cenę sprawić, żeby czytelnikowi na nich zależało i przesunąć akcenty tak, żeby byli ważniejsi od części dotychczasowych bohaterów już jest mocno naciągane.
Kompletnie nie kupuję też zakończenia: trzy minuty rozmowy i nagle słońce nad horyzontem i Życia krąg… z Króla Lwa? Bo tak to trochę wygląda. Jest to mocno niezgodne z charakterem postaci i z tym, co się działo przez wszystkie tomy.
Mimo zakończenia i kilku dziwnie poprowadzonych wątków, trzeci tom czytało mi się zdecydowanie najlepiej. Postać Rin w końcu zaczyna sensownie działać – dalej jest antypatyczna, ale zaczyna korzystać ze szkolenia i wiedzy. Jest tu sporo wątków i niektóre się po prostu urywają, jednak ten nadmiar pozytywnie wpływa na tempo akcji. Dzięki temu nadmiarowi i temu, że to ostatni tom, nie zostaje zbyt dużo miejsca na dodatkowe sceny – takie jak miotanie się Rin.
Chociaż w sumie największym plusem jest to, że to już koniec.
Zdecydowanie nie podzielam zachwytów nad całą serią. Za dużo tu nieprzetworzonej historii jak na fantasy. Główna bohaterka jest nie tylko trudna do zniesienia, ale też jej historia opisana w pierwszym tomie nijak nie zgadza się z tym, co robi przez dwa następne. Pozostali bohaterowie to tylko tło. Niewiele tu wkładu autorki w fabułę i postacie (poza znajomością historii Chin, której nauczyła się na studiach). Chociaż styl ma przyjemny, to nie zapada on jakoś bardzo w pamięć i nie wynagradza przebijania się przez treść.