„I tylko czarna ścieżka” to trzecia część cyklu kryminalnego tej autorki, połączonego postacią prawniczki Rebeki Martinsson.
W poprzednich opowieściach Autorka ze znawstwem i pewnego rodzaju lubością „dowalała” kolejnym Kościołom – jak nie „przebudzeniowym”, to oficjalnemu szwedzkiemu Kościołowi luterańskiemu. Stąd moje pierwsze pytanie przy lekturze – który z nich zostanie złośliwie opisany tym razem? A tu zaskoczenie – negatywnym bohaterem tła społecznego jest wielki biznesmen, wywodzący się ze społecznych nizin. Działa na skalę światową, globalizuje wszystko co się da, Szwecję traktuje po macoszemu – ale przecież próbuje wkupić się do szwedzkiej arystokracji, choć w głębi duszy wie, że mu się to nigdy nie uda. Taki jest punkt wyjścia, a potem standardowo – międzynarodowe spiski, interesy w Afryce, dyktatorzy, najemnicy, zbrojne akcje. Trup ściele się gęsto, chociaż szwedzka policja z Kiruny prowadzi śledztwo w sprawie tylko jednego zabójstwa, reszta to już polityka. No właśnie, tym razem główną bohaterką jest policjantka Anna Maria Mella, wywodząca się z ludu Saamów (Lapończyków) i – w przeciwieństwie do innych funkcjonariuszy z książki – mająca w miarę normalne życie rodzinne. A Rebeka Martinsson? No jest – zmaga się z depresją, porzuca sztokholmską kancelarię prawną żeby przyjąć posadę prokuratora w Kirunie i – z przyzwyczajenia pracoholika – dużym nakładem sił i czasu zmniejszać liczbę zalegających spraw dotyczących tak ambitnych przestępstw jak drobne włamsko, kolizja drogowa albo bezsensowna bójka w krainie, gdzie prawie nie ma ludzi. Poza tym oczywiście nadzoruje śledztwo w sprawie owego morderstwa, bo przecież potrafi to i owo ściągnąć z Internetu i jeszcze zrozumieć skomplikowane informacje o strukturze spółek czy przepływach kapitałowych.
Tylko co z tego wynika dla lektury i dla czytelnika? Ano – niewiele. Książkę czyta się nawet dobrze i gładko, ale to i wszystko. Przyczepić nie ma się do czego, ale jestem zawiedziony.
No proszę. Autor plus 5.