Lewandowski Konrad T. – Saga o kotołaku. T.2 Ksin Drapieżca (dwugłos)

ksin_drapieżcaZgodnie z obietnicą daną na łamach tego bloga przeczytałam kolejny tom przygód kotołaka.  Piszę przez to tę recenzję nieco niewyspana, bo jak mnie Ksin złapał w swoje szpony to już nie wypuścił, aż do ostatniej strony. Mam więc oczy na zapałkach, ziewam jak wieloryb, ale zadowolona jestem, że hej.Przede wszystkim, jestem zadowolona, bo  w książce znajdziemy wszystko to co podobało mi się w pierwszym tomie –  swadę, potoczystość, ironię oraz to co podoba mi się pisarstwie Konrada T. Lewandowskiego ogólnie – ciekawych, choć czasami irytujących bohaterów i świat chwiejący się na pograniczu jawy i snu. A baśń którą z taką przyjemnością czytało się w tomie pierwszym? Baśń pomroczniała.  Już nie jest tak jednoznaczna, prosta i klarownie symboliczna. Już nie jesteśmy tak bezgranicznie pewni, że dobro zwycięży, choć nie “brodzimy” w stworach i potworach. Po raz kolejny okazuje się, że tak naprawdę największym i najstraszniejszym potworem nie jest żaden magiczny twór, “pomiot Onego”. Najpotworniejsi są zwyczajni ludzie, gdy w głębi ich dusz zapuści korzenie zło. I nie trzeba wcale śmierci i przemiany, by potworami się stali. Na całe szczęście dobro mimo wszystko triumfuje, choć nie powiem Wam ani jak, ani gdzie.

Ksin z drugiego tomu jest postacią znacznie bardziej złożoną niż ten naiwny młodzieniaszek który  chycał po stronicach Początku. Jeśli porównać tę postać do monety, to Ksin z pierwszego tomu miał tylko jedną stronę i jedno oblicze. Ten którego serwuje nam autor w drugim tomie ma już dwie strony i dwa oblicza. Ksin niewątpliwie dojrzał. Ma obowiązki, ludzi za których jest odpowiedzialny i kochającą kobietę. Wydaje się, że spełniło się marzenie Starej Kobiety – jej przybrany syn jest szanowany i bezpieczny. Ale  jego kariera niejednego użarła w ambicję, zaś polityczna intryga spowodowała, że w życiu Ksina znowu się zakotłowało.  Można powiedzieć, że do fantasy zawitało samo życie. Zazdrośnicy, kłamstwa, oszczerstwa, walka buldogów pod dywanem, mroczne tajemnice… Ksin musi wybrać. A potem wybrać ponownie i znów. Razem z nim muszą wybierać ci dla których jest w ten czy inny sposób ważny. I znowu okaże się, że pokłady “osobistej zajebistości” nie wystarczą żadnemu wiedźminowi, nawet  wtedy gdy jest zmiennokształtnym.

Czy Ksin.Drapieżca jest książką doskonałą? Jeszcze nie. Nie spodobało mi się zakończenie – z jednej strony zbyt oczywiste, z drugiej zbyt  kojarzące się z Sapkowskim ( a że twórczości Sapkowskiego nie lubię to i się nie dziwcie, że się krzywię..). No i sceny seksu. Hm. Spuśćmy zasłonę milczenia.

Tak więc Panie Autorze, lub jeśli Pan woli – drogi Przewodasie – cieszę się, że przeczytałam drugi tom Ksina. Trzeci tom już na mnie zerka, a ja rozglądam się za Różanooką. Proszę jednak nie liczyć na to, że będę tylko chwalić. Co to, to nie. Zawsze się czegoś czepię. Taki już mój charakter i moja rola – koszmarnego komentatora.

 

____________________________________________________________________________________________Lashana

 

Trzeba przyznać, że Ksin dojrzał wyjątkowo szybko – po 3 miesiącach królewskiej służby niewiele zostało z niedoświadczonego kotołaka, który po raz pierwszy zderzył się z cywilizacją w poprzednim tomie. I nie da się ukryć, że jest to zmiana zdecydowanie na plus – nie dość, że Ksin stał się przez to postacią ciekawszą, to jeszcze pociągnął za sobą fabułę. Postacie poboczne też sporo zyskały – od Hanti zaczynając, a na królu kończąc. I mimo, że w Drapieżcy nadal jest sporo baśniowości, to dodanie dużej ilości dworskich intryg, politycznych spisków i magicznych kombinatorów zdecydowanie dodało barwności i mroczności fabule i sprawiło, że całość czyta się wyjątkowo szybko. Na dodatek książka wciąga i dość trudno ją odłożyć w połowie wątku, czego nie dało się powiedzieć o pierwszej części. Miłym dodatkiem jest też historia świata, którą znajdziemy na końcu tomu.
Jednak nie za bardzo mogę powiedzieć, żeby Drapieżca jakoś bardzo mi się podobał. Owszem, jest dużo lepsza niż pierwszy tom, wciąga i nieźle się czyta, i naprawdę trudno jest się do czegoś przyczepić (no może poza scenami seksu…), i nic nie zgrzyta przy lekturze. Jednak baśniowość pomieszana z political fiction jakoś nie do końca do mnie przemawia. Chyba prostu nie ten target panie dzieju.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *