Łukawski Jacek – Kraina Martwej ziemi. T. 2 Grom i Szkwał, T. 3 Pieśń i Krzyk

Dokończyłam wreszcie lekturę cyklu Kraina martwej ziemi. Jeśli czytaliście recenzję części pierwszej pamiętacie zapewne, mój umiarkowany entuzjazm i zaciekawienie co autor zrobi z tak dobrze zapowiadającym się cyklem. Przeczytałam i od razu Wam powiem, że mam spory kłopot z tą recenzją, zwłaszcza, że recenzuję na raz oba – bardzo nierówne tomy.Grom i szkwał zaczyna się dokładnie w miejscu, w którym kończy się tom pierwszy. Znowu jesteśmy w samym środku chaosu, jaki wywołało zanikanie Martwicy. Równowaga pomiędzy krainami i państewkami została zniszczona, szerzy się zdrada, nasi bohaterowie rozpaczliwie próbują pokrzyżować plany wroga. Czyli… nic nowego pod słońcem. I te pierwsze opisy dość dobrze oddają to, co będzie się działo praktycznie przez cały tom drugi. Akcja będzie galopowała do przodu jak szalona, bohater będzie stawiany w coraz trudniejszych/dziwaczniejszych sytuacjach, nic nie będzie takie jak wygląda, a zdrajcy mnożą się jak króliki na wielkanoc…

Duży plus za szybkość akcji i wyrazistego bohatera. A w zasadzie bohaterów, bo tym razem z tła zdecydowanie bardziej wychylił się Marcas i księżniczka.  Na marginesie, księżniczka Azzure, w pierwszym tomie w miarę rozsądna i  sympatyczna, w drugim staje się wyjątkowo antypatyczna i głupia. Mam przy tym nieodparte wrażenie, że autor za bardzo przejął się postacią znaną z Gry o Tron i postanowił się na niej powzorować – ze szkodą dla postaci i fabuły. W dodatku autor chyba nie do końca portrafił się   Brawa za sporą galerię drugoplanowych postaci. Nieco mniejszy plus, za latający statek i pewne przybliżenie świata czartów.

Minus za chaotyczność, niedomyślenie świata i brak przybliżenia innych ras mieszkających za martwą ziemią. Mam wrażenie, że Jacek Łukawski jednak nie domyślał swojego świata do końca ( pomimo mapki) i straszliwie go łatał w trakcie tworzenia, kiedy ten świat mu się zaczął nagle rozrastać. W efekcie kilkakrotnie miałam wrażenie, że to jakiś patchwork, a nie kraina. Podobnie jest z rasami. Nie poznajemy dokładniej tych które już były, za to autor dorzuca nam nowe. Z innych elementów które pojawiają się z nikąd i drażnią muszę wymienić smoki.  Ja wiem, że światy za Martwicą były odcięte  od innych krain bardzo, bardzo długo, ale mimo wszystko smoki nie wykluwają się z dnia na dzień i w opisach dawnych wojen te smoki powinny się pojawić. Tymczasem nagle zostajemy zaskoczeni opisem hodowli smoków…

Tom trzeci to już niestety jedno wielkie “Au ła”. Akcja, to gna do przodu jak szalona, to nagle ryje wszystkimi czterema kopytami w miejscu racząc filozoficzno-mistycznymi wtrętami. Czytelnik wysadzony z siodła taką zabawą przeciera oczy i zirytowany  najchętniej przeskoczyłby te parę nudnych kartek Do wszystkiego w chaosie dziania się, chaosie wątków, chaosie bohaterów i chaosie wojny autorowi zaczyna gubić się logika wydarzeń coraz częściej zastępowana szczęśliwymi zbiegami okoliczności. Szczególnie widoczne jest to w przypadku głównego bohatera – z jednej strony gnębionego przez los na wszelkie możliwe sposoby, z drugiej strony wyciąganego z opałów już to przez szczęśliwe zdarzenia, a jeszcze częściej przez siłę własnej zajebistości. Spodziewałam się wreszcie poznać tajemnicę miecza, tym czasem nie dowiedziałam się o nim prawie nic. Kompletnie zlekceważony został wątek Nyz’gam, i Fardora, wątek, który moim zdaniem miał ogromny potencjał i zasługiwał na wyjaśnienie lepsze niż sugestia, że mamy do czynienia z … kosmitami. Zaprzepaszczono potencjał kryjący się w rasie Dwargów, kompletnie zmarnowano potencjał Muncordum. Kilka nieudanych moim zdaniem”oczek” puszczonych do czytelnika -np.  nawiązaniem do czterech pancernych i psa ( choć przyznaję, gdybym nie była tak zmęczona książką pewnie przychylniejszym okiem spojrzałabym na wyjaśnienie dlaczego Nimir i załoga oznaczyli swój wóz odbitymi śladami rąk). A zakończenie.. ręce mi opadły. Literacka wariacja odjazdu w stronę zachodzącego słońca.

Na rynku pojawił się pregquel trylogii oparty na wątku płanetnika Arka ( jak dla mnie jednej z ciekawszych i nie wykorzystanych postaci). Ja jednak nie kupię Giancy. Jestem, przynajmniej chwilowo zbyt zmęczona chaotycznym zakończeniem trylogii.

Podsumowując:

drugi tom niezły, lepszy niż pierwszy. Trzeci – fatalny,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *