Miał to być zbiór reportaży o współczesnej Białorusi. I niby nawet tak jest. Ale tak naprawdę to książka o ludziach, którym przyszło żyć w miejscu, które ma kilka konkurencyjnych wersji przeszłości, dosyć kuriozalną teraźniejszość i nader niepewną przeszłość. A zza rozmów Autora przeziera pytanie – czy oni czują się społeczeństwem, czy czują się narodem i – w końcu – czy uda im się nim pozostać. Nie, w książce właściwie nie ma bieżącej polityki – baćki Łukaszenki, jego pomysłów i jego ekipy. Co więc jest? Jest bagnista równina, która była już Świtezią, krainą Jaćwingów, Wielkim Księstwem Litewskim, częścią rosyjskiego imperium, areną kolejnych wojen – w końcu od czasów napoleońskich kto szedł z zachodu na wschód albo odwrotnie – to tędy. A kto szedł, to niszczył, palił, wybijał tych albo tamtych… A na koniec przyszedł Związek Radziecki ze swoimi koncepcjami – i, co gorsza, praktyką – społecznej inżynierii. Efekt jest taki, że od dwustu lat jak tylko się stworzy coś w rodzaju białoruskiej elity społecznej, to jest ona wybijana, zmuszana do wyjazdu albo wciągana w orbitę innej, głównie rosyjskiej, kultury i w ten sposób w jakimś sensie wynaradawiana. Autor snuje przerażającą metaforę Białorusi jako cenotafu, pustego sarkofagu, w którym nikogo nie pochowano – forma jest, tylko treści brak i – co więcej – nikt tak naprawdę nie wie, co miałoby się tą treścią stać.
Niby wszystko jest dobrze – są literaci, którzy coś tam piszą (tylko kto to przeczyta, jak ludzi mało a poza tym i tak czytają po rosyjsku), są naukowcy (tylko nakłady na naukę niewielkie, więc trzeba emigrować, jak się da, to na Zachód, ale łatwiej i prościej do Rosji), są sportowcy (tylko iluś tam złapano na koksie, stara radziecka szkoła….) – ale coś jednak w tym kraju jest nie tak. Tylko przyroda piękna – tytułowe koliste jeziora to krasowe leje wypełnione wodą, krajobraz równinny, trochę bagienny, w końcu to błota poleskie, lasy, łąki, pola. Jednak i tu jest haczyk – Czarnobyl. Sam Czarnobyl leży co prawda na Ukrainie, ale to Białoruś najbardziej oberwała po katastrofie – promieniowanie i opad radioaktywny objęły co najmniej 30% powierzchni kraju, a może i więcej. W dodatku to jest nierównomierne – są lepsze i gorsze miejsca, więc nawet jak chcesz kupić działkę na domek pod Mińskiem, to zaczynasz od wezwania fachowca od radioaktywności, żeby sprawdził, czy nie jest to aby jedna z „gorących plam”.
Autor przybliża nam kraj geograficznie bliski, ale mało u nas znany, dla nas taki trochę bez właściwości. Rosja – wiadomo, Ukraina – też wiadomo, ale Białoruś – co tam właściwie jest ? To jest mocna strona tej książki, widać, że Autor nie tylko poczytał, ale rzeczywiście tam był, rozmawiał z ludźmi i robił to bardzo sensownie – nie oceniając, nie kierując się stereotypami, z ciekawością.
Przeczytałem z przyjemnością i – choć na Białoruś się nie wybieram – może rozumiem trochę więcej z tego, co się tam dzieje.