O pani Katarzynie Michalak usłyszałam w zasadzie późno. Pierwsze moje zetknięcie z AutorKasią było spowodowane wpisem na blogu Kiciputka, gdy pani Michalak przywłaszczyła sobie grafiki na okładki. Później przeczytałam kilka recenzji i na jednej z analizatorni zaczęła się analiza książki Bezdomna. Ilość błędów w logice, braku researchu, czy pokrzywdzone przez mężczyzn bohaterki, pojawiające się w każdym dziele Katarzyny Michalak nie zaskarbiły sobie mojej wielkiej sympatii. Książki tej autorki w recenzjach, oczywiście umieszczanych poza jej blogiem, prezentowały się strasznie. Niedopracowane, z nijakimi postaciami, pisane schematycznie do bólu i z self-insertami autorki. Dodatkowo autorka, z wykształcenia lekarz weterynarii, potrafiła napisać o wężach bez organów wewnętrznych. Wszystko to wyglądało bardziej jak opowiadanie dziewczynki z podstawówki, niż wydana książka. A przecież widziałam te książki na półce w Empiku. Ba! Widziałam, że wydaje je Znak i Wydawnictwo Literackie! A skoro AutorKasia jest wydawana przez dwa, szanujące się wydawnictwa, to nie może być źle! I z takim właśnie optymizmem i nową nadzieją odwiedziłam bibliotekę.
Płonne to były nadzieje.
Czytać to spróbowałam powoli. Miałam dużo wolnego i mogłam sobie pozwolić na leniwienie się nad powieścią, do której miałam tak mieszane uczucia. Rok w Poziomce czytać się zaczęło bardzo ciężko. Najpierw musiałam się oswoić z myślą, że oto czytam książkę Michalak. Gdy tę myśl już przyswoiłam i zaakceptowałam, odrobinę tracąc nadzieję, spróbowałam czytać. Bohaterką powieści jest Ewa Złotowska. Ewa Złotowska jest kobietą po przejściach. Ma około trzydziestu lat, mieszka w kawalerce, rozwiodła się z bijącym ją mężem, wychowywana była przez okropnego ojczyma, który traktował jej matkę i ją samą podle i źle. We wszystkich recenzjach o książkach Michalak, które czytałam, pisano, że tak jest zawsze. Że bohaterki AutorKasi zawsze są pisane wg tego szablonu. Szkoda, bo ten szablon poznaliśmy już na pierwszych trzydziestu stronach Poziomki. Każde durne zachowanie bohaterki czy fragment, który wywołał u mnie facepalm fotografowałam i wysyłałam z komentarzem. Przestałam, gdy zaczęłam to robić trzy razy na stronę. Próbowałam czytać bez facepalmów. Nie udało się.
Ewa postanawia kupić sobie dom. Na dom ten, oczywiście jej nie stać. Trochę pieniędzy Ewa dostaje od matki, jednak jest to za mało, a nikt nie chce jej pożyczyć więcej. Ale akurat przyjaciel Ewy zakłada wydawnictwo i proponuje – jeśli Ewa znajdzie i wyda bestseller – to on jej pieniądze na ten dom skombinuje. W ten sposób nasza bohaterka zaczyna poszukiwanie debiutantki. Debiutantki, bo jak stwierdziła bohaterka osiemdziesiąt procent czytających w Polsce to kobiety i ona musi mieć autorkę babę. Narzekając na szablonowość nadesłanych rękopisów – singielka, redaktorka, po trzydziestce, która wyjeżdża na wieś i tam znajduje spełnienie zawodowe, miłość i szczęście – w końcu trafia na perełkę. Przy tym fragmencie o szablonowości parsknęłam śmiechem.
Była to dwudziesta ósma strona i była ona idealnym streszczeniem książki, którą trzymałam w ręku. Jeśli już AutorKasia chciałaby krytykować takie książki, to może powinna się zastanowić czy sama nie robi tego samego. Ale co ja się tam znam. Według logiki przedstawionej w powieści – jeśli mi się nie podoba, to jestem niespełnioną literacko grafomanką, która tylko krytykować potrafi, bo wydać mnie nikt nie chce.
Pierwszy raz rzuciłam książką, gdy natknęłam się na bohaterkę, która nazywała się Katarzyna Michalak i naszej głównej bohaterce wręczyła Poczekajkę. To były okolice pięćdziesiątej strony i po tym fragmencie książka przeleżała dwa miesiące nieotwierana. Nie byłam w stanie poradzić sobie z zalewem michalakowości stłamszonym na tak niewielu stronach.
Do książki wróciłam dzisiaj. Wiedząc już, że leniwie, na spokojnie i powoli przeczytać tego nie dam rady – tak jak odrywanie plastra ze skóry – boleć będzie mniej, gdy zrobię to szybko. Lektura zajęła kilka godzin. Ewa odnalazła miłość, zaginionego ojca, wyleczyła się z miłości do przyjaciela i razem z matką i przyjaciółką wzięła potrójny ślub. Nawet dziecko w międzyczasie urodziła. Czyli standardowy happyend. Michalak nie mogła się jednak powstrzymać od wrzucenia w te trzysta stron dramatów, dlatego mamy tutaj gwałt, raka, rozwód i poważny wypadek. Niestety, żadne z nich nie zostało opisane dobrze. Oddawanie szpiku wiąże się z narkozą i bolesnym zabiegiem, chemioterapia polega na dwutygodniowych kroplówkach z przykuciem do szpitalnego łóżka.
Streszczając wszystko powyższe: internety miały rację. Michalak na spokojnie i bez nerwów się czytać nie da. Choć, zgaduję, że wspomniane przez Michalak kuchareczki taką literaturę lubią i im się akurat spodoba. Ja kuchareczką nie jestem, lubię, gdy to co czytam ma sens, a autor wysili się na tyle, by sprawdzić o czym pisze. Od AutorKasi tego wymagać najwyraźniej nie można, gdyż przewyższa to jej zdolności.
Mam jeszcze Lato w Jagódce i – po Roku w Poziomce – nie wiem czy chcę sprawdzać co nasmarowano w drugiej części serii owocowej. Tej książki na pewno nie polecam nikomu.
Pozostaje mi zadać tylko pytanie. Dlaczego, u Bora wszechlistnie zielonego, Ty to w ogóle czytałaś…?
Bo przecież Wydawnictwo Literackie, bo Znak… Nie powinno być AŻ TAK złe. Prawda?