Mike Resnick – Starship Bunt

starship-bunt

Wilson Cole został zdegradowany (po raz kolejny) i przeniesiony na największe zadupie jakie dało się znaleźć w galaktyce, czyli okręt  Roosvelt. Co dziwniejsze Cole jest przy okazji najbardziej odznaczonym oficerem we flocie i narodowym bohaterem. Jednak dowództwo przeniosło go na okręt dla nieudaczników, żeby przestał robić idiotów z wyższych rangą. Oczywiście na Obrzeżu, gdzie przebywa nasz bohater, pojawiają się kłopoty i oczywiście ląduje on (z własnej i nieprzymuszonej woli) w samym ich środku, a potem…Potem nasz oficer zabiera statek i leci na zwiad w stylu Honor Harrington, przedziera się przez góry i lasy jak Lara Croft, i bawi się w akcje dezinformacyjną niczym James Bond.  A po odebraniu kolejnego medalu każe się dowództwu wypchać. I przechodzimy do kolejnego levelu tej przygodówki na cheatach. Tym razem w scenerii kosmicznej. Potem kolejny level i kolejny… aż do tytułowego buntu.
Cole ma w podarunku od swojego twu!rcy godmode i nic nie jest w stanie do załatwić ( a gdyby  nawet coś było w stanie, to dziwnym trafem ktoś inny zostaje, w ostatniej chwili, podstawiony na jego miejsce), wyciąga z nieistotnych przesłanek spiskowe teorie jak rasowy jasnowidz, zakochuje się w nim średnio co druga baba ( i to tylko dlatego, że reszta to lesbijski albo należą do innego gatunku) i nieustannie walczy z … własnym dowództwem. To ostatnie jest o dziwo najbardziej irytujące. Całość dzieje się podczas wieloletniej wojny międzygatunkowej obejmującej większość galaktyki. Bezpośrednimi przeciwnikami są wojenni wrogowie, ale autor z dowództwa robi największy czarny charakter. Mimo tego, że jest ono jakie jest (złe, wredne, głupie, krótkowzroczne itp. itd.) to jeszcze nie zdołało przegrać tej wojny.
Przygody bohatera są bardzo komiksowe  albo raczej rodem z gry komputerowej. Z lotami w nadprzestrzeni jako ekranem ładowania kolejnego etapu i rozmowami z wyższymi rangą jako cutscenkami. Jedynym plusem całości jest styl; dialogi są dynamiczne, pełne humoru bez śladu sztuczność i patosu jakich ostatnio pełno. Jednak świetne dialogi, wkomponowane w lekkie opowiadanka o szczątkowej fabule, szybko stają się nudne i nie są w stanie uratować całości.
Porównując Bunt z cyklem Zaginionej floty ten pierwszy wychodzi zdecydowanie lepiej pod względem języka i złożoności świata (wiele ras obcych, którzy nie są tylko egzotycznymi ozdobnikami) jednak Flota (mimo swoich licznych wad) broni się spójną fabułą, mniej komiksowymi bohaterami i napięciem, dzięki którym czyta się ją zdecydowanie lepiej niż dzieło Resnicka.
Gniot ze sporą ilością humoru.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *