(2,5 / 5)
Ala ma kota. Kot ma Alę i wygórowane ambicje godne imienia, czyli Lorda. Postanawia więc wziąć sprawy w swoje łapy i dzięki odpowiedniej kombinacji mruczenia i demolki wysyła swoją opiekunkę – rysowniczkę – na bardzo specyficzny konkurs artystyczny.
Pan Stefan jest ekscentrycznym i trochę podejrzanym mecenasem sztuki. Zbiera kilkunastu artystów – tworzących różnymi metodami i w różnych stylach – żeby wyłonić swojego spadkobiercę. A że dworek jest na wyjątkowym odludziu, a Jan raczej nie wygląda na typowego służącego, to, jak się można było spodziewać, pierwszy trup pada dosyć szybko.
Cały urok i humor powieści ukrywa się w narratorze, czyli w kocie. A że kot objętość ma słuszną, to mieści się tam uroku i humoru sporo. Lord, jak każdy kot, marzy o posiadaniu własnego Jana, który będzie na każde kocie zawołanie. Legowisko też musi być odpowiednio godne futrzastego zadka – rzeźbione antyki będą w sam raz. Do tego odpowiednia mieszanka ciekawości i lenistwa – i mamy ogoniastego detektywa od siedmiu boleści.
Tym razem wersja audio zdecydowanie wygrywa nad papierową. Leszek Filipowicz interpretuje Lorda tak, że już od pierwszych słów przed oczami staje nam kot. Kot czasem znudzony, czasem zmęczony, czasem zirytowany. Ale zawsze kot.
Fabuła nie dość, że mocno zalatuje Agatą Christie, to jeszcze jest mocno pretekstowa i sam pomysł na Lorda nie byłby w stanie udźwignąć jej do końca. Tutaj zdecydowanie pomaga lektor, który bierze na siebie niemały koci ciężar i prowadzi słuchacza do końca, stawiając mu przed oczami Lorda – kociego arystokratę, którego trudno zostawić. Bo fabułę porzucić byłoby dosyć prosto, tym bardziej że autorka, żeby nie zdradzić czytelnikowi tajemnicy za wcześnie, ucieka się niestety do dość prymitywnych sztuczek.
Nawet w wersji audio duża ilość powtórzeń rzuca się w uszy, zwłaszcza „moja ukochana” atakuje słuchacza w ilości trudnej do zniesienia. Słownictwo też nie porywa, ale tu się nie ma co czepiać, w końcu narratorem jest kot.
W sumie dostajemy średnich lotów kryminał z narratorem poprawiającym nastrój i odbiór historii, a całość jest dobrym urozmaiceniem na długą trasę samochodem czy umilaczem do mycia okien.
Kryminał dla kociarzy. Polecam w wersji audio, bo wszystkie wady w wersji papierowej będą jeszcze trudniejsze do zignorowania.