Średniowieczna Europa, XII wiek. Czas krucjat, czas wrzenia. W europejski zatęchły światek wdzierają się stroje, mody obyczaje, wiedza, przywożone przez powracających z wypraw krzyżowych rycerzy. Na południu Europy w baroniach i pseudo księstewkach wciąż żyją potomkowie wikingów. Mają swoje własne większe i mniejsze problemy, miejscowe wojenki i coraz wyraźniejszy konflikt pomiędzy możnymi – Henrykiem II Plantagenetem królem Anglii i jego bratem Gotfrydem. Do takiej właśnie niewielkiej baronii zaprasza nas autorka. Czas na wizyty jest wielce nie sprzyjający i cysters Hugo z Tarsu który wraz ze swym wychowankiem Tancredem zatrzymuje się w zamku Pirou nie mógł chyba gorzej trafić. Śmierć zagościła w zimnych murach niewielkiego zamku, a niebawem okaże się, że nie tylko śmierć, ale też i zbrodnia. Tylko wspaniały logik i erudyta Hugo może ją rozwiązać. Tak nie mylicie się, zalatuje tu Imieniem Róży. (I nic w tym dziwnego, skoro wspaniałe dzieło Umberto Eco jest wspomniane nawet na okładce). Jest tylko jedno “ale” – to jakaś bardzo spłaszczona, by nie rzec uproszczona i umłodzieżowiona przeróbka Imienia Róży.. Owszem jest w niej tajemnicza zbrodnia w średniowiecznych klimatach, zakonnicy, możni, rycerze i chudopachołki. Jest motyw nierówności społecznych, są problemy z pochodzeniem tego i owego bohatera, są tajemnice wiążące pieczęciami usta zakonników, ba wszyscy sportretowani zakonnicy, są jak jeden mąż doskonale wykształceni (i niby czemu nie mogą sami rozwiązać zagadki dość oczywistej w dodatku?!) ale….
Ludzie Wiatru, to książka której teoretycznie nic nie można zarzucić. Jest dobrze osadzona w realiach historycznych, choć czytając ją możemy się krzywić na nieco nadmiernie uwspółcześniony język i niektóre uwspółcześnienia. Akcja toczy się wartko, choć jak dla mnie zbyt jednowątkowo. Do logiki przyczepić się nie można. Postacie są dobrze narysowane, ale jakoś się nie przejmujemy ich perypetiami. Intryga jest, autorka stara się jak może gmatwać tropy ale niestety, od pewnego momentu rozwiązania są tak oczywiste, że aż zęby bolą, a czytelnik zaczyna się zastanawiać jakim cudem taki logik jak Hugo z Tarsu nie widzi powiązań. Jak więc widzicie niby wszystko w niej jest, a jednocześnie czytając ją ma się wrażenie, że nie ma w niej niczego. Ot dokładnie tak, jakbyście liczyli na soczysty owoc a dostali wytłoczki.
Reasumując: sama szata graficzna i twarda okładka to trochę za mało, żebym kupiła kolejne tomy.