Po raz kolejny dałam szansę Panu Mrozowi. I poraz kolejny przekonałam się, że szkoda było czasu. Naprawdę czytałam już lepsze teksty pisane na zamówienie i pod tezę. Przy okazji, kolejny raz zastanowiłam się, kto na litość boską robi temu człowiekowi taką klakę na różnych portalach. Bo przeglądając różne recenzje nieodparcie miałam wrażenie, że chyba czytałam zupełnie inną książkę, niż wszyscy piejący z zachwytu nad tym “dziełem”.
A już sam podtytuł powinien mnie ostrzec, że coś tu jest “nie halo”. No bo, moi kochani, z czym Wam się kojarzy prędkość ucieczki? Mnie z opuszczeniem orbity okołoziemskiej. Jeśli więc zestawimy takie kosmiczne odniesienie z okładką na której paradują panowie w mundurach z 39 roku to zgrzyt się robi iście nieziemski. Aż zaczęłam się zastanawiać, czy owa prędkość ucieczki odnosi się do tempa w jakim polski rząd dał nogę za granicę, czy też innych równie “bohaterskich” i nie tylko polskich wyczynów z czasów drugiej wojny. Tymczasem nic z tych rzeczy. Pod dętym tytułem kryje się miałka i całkiem nieprawdopodobna historyjka o dzielnych obrońcach naszych polskich granic, co to osamotnieni przetrwali, nie bacząc na rany, wytłukli mnóstwo szkopów, zderzyli się z jakimś ober mega niemieckim geniuszem zła, zawiązali ruch oporu… Bla bla bla. Fabuła rozłazi się w szwach. Logika parsknęła śmiechem i dała nogę co prędzej. Postacie… już nawet nie z papier mache, ale z papieru gazetowego, by o innym nie wspomnieć. Dialogi… Panie spuść na nie zasłonę miłosierdzia.
I tak powstało sobie miałkie, nudne, propagandowe coś, kojarzące mi się nieodmiennie z dziełami typu “o człowieku który się kulom nie kłaniał” czy innym “Filip i jego załoga na kółkach”. Najwyraźniej pan autor doszedł do wniosku, że pora dostać się na nową listę lektur szkolnych. Serdecznie życzę, żeby mu się nie udało, bo szkoda dzieciaków katować czymś tak strasznym.
Podsumowując: Nigdy więcej Remigiusza Mroza.