(1 / 5)
Nigdy, nawet za czasów studenckich, nie byłam fanką kebaba, ale mimo, że to konkretne danie nie jest bliskie ani mojemu sercu, ani żołądkowi, to tematyka jedzenia jak najbardziej jest, nawet jeśli monografia będzie dość specyficzna.
Szybko okazało się, że tytuł jest bardzo mylący i mało znajdziemy kebaba w kebabie. Za to dużo o imigrantach zajmujących się kebabem, ich historii, problemach z samym kebabem, ale przede wszystkim problemach z urzędem ds. imigracji / cudzoziemców. Trochę o Polakach, którzy chcieliby kebaba wprowadzić na salony. Trochę o pracujących w gastronomii bez umowy. Historie są ciekawe, ale mocno do siebie podobne, nie są też jakoś bardzo zaskakujące.
Za to ani słowa nie znajdziemy o tym czemu kabab wyparł bardziej tradycyjną zapiekankę. Czemu w ogóle był to kebab, a nie np. kumpir, który też wywodzi się z kuchni bliskowschodniej. Czemu, jakimś cudem, mimo że w lokalach z kebabem widać w większości ludzi w różnych odcieniach brązu „prawdziwi Polacy” uznali go za swoje narodowe danie. I czemu w końcu skończyła się ekspansja kebaba na rzecz belgijskich frytek, kumpirów, maczanek, wursta czy ogólnie – food trucków. Autor nie wspomina też o takiej „profanacji” jak kebab wegański, mimo że sieć sprzedająca ten wynalazek pojawiła się na rynku sporo przed wydaniem książki.
Na dodatek nawet ta niewielka objętość, którą dostajemy jest sztucznie rozdmuchana i sporo w niej informacji nie na temat. Nawet jeśli przyjmiemy, że tematem są imigranci pracujący przy kebabach. Bo na przykład dostajemy parę stron o różnych typach gier będących symulacją… czegokolwiek. I tylko po to, żeby zadać pytanie o symulację kebaba autor raczy nas wyliczanką na jakieś trzy strony. Mamy też sporo opisów klubu „Wesele” – samo w sobie, przyznaję, ciekawe, ale z tematem ma jeden wspólny akapit.
A żeby jeszcze dolać oliwy do ognia, skoro jesteśmy przy kulinarnych tematach, to w książce znajdują się zdjęcia. Czarno-białe co prawda i na tym samym papierze, co reszta książki. Lubię takie dodatki i normalnie powiedziałabym, że fajnie, że w ogóle są. Tutaj – mam pewne wątpliwości. Może to tylko moje wrażenie, ale nocna fotografia miasta w deszczu wydana w wersji czarno-białej, na kiepskim papierze, sprawdza się średnio. Podobnie jak kilka zdjęć tego samego lokalu – jedno z oddali, drugie ze zbliżenia, to o jedno za dużo.
Całość trochę ratuje przyjemny język i nawet mimo fragmentów, które nic nie wnoszą całość czyta się lekko i przyjemnie.
Lekkie czytadło na jeden wieczór, w którym kebab jest tylko pretekstem, a nie tematem. Bardziej dla kogoś zainteresowanego imigrantami, bo ci zainteresowani kebabem będą musieli poczekać na inną książkę.