Myfawny Thomas budzi się w parku w Londynie. W deszczu. Otoczona martwymi ciałami noszącymi lateksowe rękawiczki. Nie pamięta jak się nazywa, nie mówiąc już o tym jak się czyta jej imię. W płaszczu znajduje list z instrukcjami – podąża za nimi, bo nie ma innego wyboru.
Zaczyna się, jak radził Hitchcock, od trzęsienia ziemi, a potem robi się ciekawiej. Dawno nie trafiłam na książkę, która by mnie tak wciągnęła i od której trudno się było oderwać.
Wieża jest przemyślana, fabuła nie jest prosta jak konstrukcja cepa, intryga wciąga a mieszanka gatunków jest bardzo wyważona. Chociaż nie nazwałabym tego komedią – owszem jest humor w sporej ilości, ale gatunkowo to jednak urban fantasy zmieszane z powieścią szpiegowską, sensacją i szczyptą political fiction. Bardzo smakowita mieszanka, muszę przyznać. Mamy trochę znanych motywów (ludzie z dziwnymi mocami, tajna organizacja), które dzięki pomysłom autora nabierają świeżości. Bohaterka i czytelnik są wprowadzeni w nowy świat za pomocą listów. Jeśli o mnie chodzi dobrze się to zgrywało z resztą powieści i było podane na tyle ciekawie, że chwilami czekałam na kolejne wyjaśnienia równie mocno, co na rozwinięcie fabuły. Ale nie każdemu mogą się spodobać całe rozdziały wyjaśniające działanie świata, które nawet nie próbują udawać, że ich celem jest tylko… cóż… wyjaśnienie świata. Drugim elementem, do którego można by się przyczepić jest upływ czasu – niektóre wydarzenia mogłyby być bardziej rozciągnięte w czasie, co dałoby też szansę na rozwinięcie niektórym bohaterom bardziej konkretnych charakterów. Humor książkowy jest mocno związany z poczuciem humoru czytelnika. Tu momentami jest zabawnie, momentami mniej, ale to sprawia, że całość czyta się lekko, chociaż ani razu nie udało mi się zaśmiać na głos.
Bohaterowie są czasem sztampowi, czasem ledwo zarysowani, ale w natłoku wampirów, eugeniki, spisków wewnętrznych nie za bardzo się to zauważa. Są na tyle sympatyczni, że nie ma problemów z kibicowaniem im, tym bardziej, że nie wiadomo co znajdą za następnym rogiem.
Bardzo dobre urban fantasy z kilkoma świeżymi pomysłami. Polecam.
——————————————————————————————————————————————- by K.Wal
Coraz częściej dochodzę do wniosku, że tej stronie potrzebny jest jakiś spis książek. Tym razem to ja omal nie zrecenzowałam książki której recenzja już na stronie radośnie sobie wisi.
Ale wracając do meritum.
Nie raz i nie dwa narzekałyśmy na tej stronie na wtórność, kalki, oklepane motywy. Tymczasem Daniel O’Malley udowodnił, że korzystanie z wyświechtanych motywów wcale nie musi kończyć się literacką klęską. Bądź co bądź, Wieża to składanka wielu oklepanych motywów. Tajni agenci z nadnaturalnymi mocami? W książkach roi się od takich postaci. Amnezja tajnego agenta? Jason Bourne kłania się nisko. Szkoła dla dzieci z nadnaturalnymi zdolnościami? Młodzi X-meni też taką mieli… Tajna organizacja działająca ponad rządem? Nie zliczę książek międlących ten temat. Pamiętam nawet książkę o tytule Gra, gdzie postaciom przypisane były nazwy figur szachowych. ( Żałuję, że nie pamiętam tytułu, ale powieść komuś pożyczyłam i nie wróciła.) No i te emanacje dziwności jak z Pogromców duchów…
Tak więc znany motyw goni znany motyw… a jednak całość czyta się znakomicie. Mnie osobiście najbardziej przypadł do gustu pomysł z listami od byłego do obecnego “ja” bohaterki. Dzięki temu zabiegowi dostaliśmy nie tylko niezbyt nużące “opowiedzenie świata”, ale również ciekawe zestawienie dwóch osobowości zamieszkujących to samo ciało. Dzięki listom czytelnik ma również okazję nieco zwolnić ( a wierzcie mi akcja w tej książce gna jak szalona), więcej zrozumieć i nie czuje się tak ogłuszony zwariowanym światem w którym dane mu było się zanurzyć. Do wszystkiego autor nie traktuje tematu śmiertelnie poważnie – nie raz i nie dwa miałam wrażenie, że właśnie puścił do mnie perskie oko, albo zgoła wywalił jęzor. I całe szczęście, bo pisana na śmiertelnie poważnie Wieża mogłaby okazać się wyjątkowo niestrawną pozycją.
Chętnie poznałabym ciąg dalszy przygód Wieży Thomas, ale nie słyszałam, żeby autor wydał coś więcej.
Polecam