Robale zostały pokonane. Świat ocalał. Ender, genialny manipulator nagle znalazł się w pustce, w której nie miał już nic do roboty. Bo choć gra toczyła się dalej, to już nie przez niego, ale o niego. O jego głowę i życie. Z zakończenia „ Gry Endera” wiemy jak dalej potoczyła się historia Chłopca. Poprawka. Nie wiemy „jak”. Znamy tylko jej kluczowe momenty.
O tym „jak” opowiada właśnie drugi tom cyklu – Ender na wygnaniu. I opowiada, a raczej wciąga czytelnika w historię kolejnej gry Endera. Znowu obserwujemy misterną siatkę powiązań i zależności. Intryg i kontrintryg toczących się czasem wokół, czasem z udziałem Endera.Tym razem Ender, przynajmniej teoretycznie nie jest sam. Wspierają go i siostra i pułkownik Graff i zupełnie nieznani mu ludzie, jak gubernator planety na którą zmierza Ender. Wspiera go również brat i… co chyba jest największym zaskoczeniem – rodzice. Bowiem, jak było do przewidzenia, mądre dzieci nie rodzą się z głupich rodziców. Ojciec i matka Petera, Valentine i Endera doskonale zdają sobie sprawę z tego co robi dwójka pozostawionego im rodzeństwa i potrafią w subtelny sposób wpłynąć na to, co napiszą i jak zadziałają Demostenes i Locke.
A Ender? Ender dalej jest samotny. Dalej, siedząc w samym środku przenikających się wzajemnie pajęczyn musi toczyć swoją grę. Jednocześnie zmaga się z pytaniami na które nikt nie może mu udzielić odpowiedzi – dlaczego królowe robali postąpiły w tak nielogiczny sposób i dlaczego tak naprawdę dały się zabić.
Aby ukazać całą złożoność „gry o Endera” autor posłużył się najprostszym z możliwych zabiegów. Wprowadził do fabuły listy do i od Endera. Czytelnik ma zatem dokładnie te same „dane wejścowe” co Ender i może potem obserwować jak wykorzysta je nasz bohater, żeby się z tej czy innej sytuacji wykręcić. Jednocześnie, dzięki temu zabiegowi Card ujawnia nie tylko wątki i linie intryg, ale także kreśli postawy i emocje bohaterów. Jednak to co na początku stanowi o sile książki pod koniec zamienia się w balast. Autor dość na siłę stara się w tym tomie podomykać niektóre wątki, pewne kwestie wyjaśnić. Odchodzący bohaterowie piszą coraz dłuższe i coraz ckliwsze listy. Robi się gadatliwie, czule i nudno. Jak u cioci na imieninach po 3 kawałku tortu i piątym kieliszku naleweczki. Jest tak słodko, że aż chce się pardon, puścić pawia. No i sam Ender. Zawsze szlachetny do bólu, nierozumiany do bólu, zawsze wielki, zawsze niezwyciężony, zawsze samotny, zawsze cierpiący. Aj, znowu zaczyna mnie mdlić……
Na półce czekają jeszcze trzy tomy historii Endera, ale ja chwilowo mam go dość. Najpierw muszą mi przejść mdłości po tym tomie.
Nie czytałam tej części, ale po takiej recenzji trochę mi się odechciewa…
Inna sprawa – technicznie to nie jest drugi tom.
Owszem, chronologicznie umiejscowiony po “Grze Endera”, ale napisany ledwie parę lat temu (a faktyczna druga część cyklu – “Mówca umarłych” – powstała rok po “Grze Endera” w ’86).
Wygląda, że ostatnio Scott Card zabrał się za odcinanie kuponów od tego, co kiedyś – zupełnie zasłużenie – przyniosło mu sławę.
Btw, czytałam niedawno “Zaginione wrota” – pierwszy tom jego nowego cyklu o magach – i też się zawiodłam. Ot, średnio ciekawa i dość marnie (w porównaniu z “Enderem” przynajmniej) napisana powieść dla nastolatków.
Wracając do sagi o Enderze – jeśli kolejne tomy, które masz na półce to części oryginalnej sagi z lat ’80-’90 (“Mówca umarłych”, “Ksenocyd” i “Dzieci umysłu”), to jednak polecam się za nie zabrać. Przynajmniej za “Mówcę…”.
Zupełnie w innym stylu niż “Gra…” ale też dwuwątkowy i poświęcający sporo miejsca budowaniu postaci – zwłaszcza ich motywom i relacjom z innymi. Sporo tam psycho- i socjologii oraz wątków religijnych – ale – prowadzonych dość subtelnie, bez psycho-bełkotu czy paternalistycznego tonu.
Tak, “Mówcę…” też polecam. Co nie zmienia faktu, że dalej Ender taki szlachetny i nieomylny jak zawsze. Koniecznie odczekaj.