Jakoś ostatnio tak się składa, że pchają mi się w ręce same kryminały, albo książki sensacyjne. Jedne są takie sobie, inne są dobre, albo bardzo dobre. Chociaż nie zgodzę się z twierdzeniem, że kryminał to “najłatwiejszy” do uprawiania typ literatury. Dobry kryminał musi wszak zawierać dobrze skonstruowaną intrygę – inaczej czytelnik szybko rozwiąże zagadkę i będzie co najmniej niezadowolony. Dobry kryminał powinien mieć też wyrazistego bohatera. Co prawda zasady pisania kryminałów (stworzone w 1928 roku przez S. S. van Dine’a) słynne 20 przykazań autora powieści detektywistycznej, twierdzą, że to bohater negatywny musi być wyrazisty, ale ja osobiście uważam, że policjant, detektyw, poszukiwacz prawdy, słowem „ten dobry” też powinien być postacią wyrazistą. Zostawmy jednak w spokoju rozważania akademickie, a zajmijmy się samą książką. Tropy umarłego, to całkiem przyzwoity kryminał. I zupełnie niezgodny z prawie 90-cio letnimi już zasadami pisania tego gatunku. W książce nie ma jednego bohatera negatywnego, podobnie jak nie ma jednego bohatera pozytywnego. Co więcej jednym z bohaterów negatywnych jest teoretyczny „dobry” czyli policjant. Autor najwyraźniej chciał nam przypomnieć, że nie każdy zły to od razu morderca psychopata, nie każda ofiara jest dobra, a praca z policji nie zrobi z szui anioła. I to jest ten motyw który mi się najbardziej w powieści podobał. Sama intryga jest w udany sposób zagmatwana, intrygujące jest to, że tak naprawdę rozgrywa się na 3 kontynentach, ( a czwarty jest wspomniany), przypominając czytelnikowi, że „świat konkretnej zbrodni” nie jest ograniczony do jednego miasta, czy nawet kilku państw. Czy bohaterowie są wyraziści? Jak dla mnie nie. Zarówno ci po dobrej jak i po złej stronie mocy sprawiają wrażenie nie do końca skonstruowanych. Coś o nich wiemy, ale w zasadzie niewiele. Ot takie maźnięcia pędzlem. Tu jakieś wspomnienie z domu tam ktoś się uchlał bo się z żoną kłóci, tu ktoś chce robić biznesy, ale jest całkowitą ofermą i tak dalej i w tym stylu. Najlepiej zarysowana jest potencjalna ofiara. I to ona wzbudza największe emocje czytelnika. Zakończenie? Po części irytujące. Po części bardzo dobre. Po części przewidywalne. I po części takie, w które dość trudno uwierzyć. Do tego melanżu dostajemy jeszcze opis wydarzeń z 11 września 2001 oczami niemal uczestnika wydarzeń. Rzecz jest fabularnie umotywowana, więc czepić się nie można, ale z drugiej strony odniosłam wrażenie, że autor ma z tymi wspomnieniami pewien problem i opisując je, a także późniejsze o 6 lat nastroje i klimaty związane z tym wydarzeniem – załatwia jakiś swój problem.
Reasumując. Zabijać się za tą książką nie zabijajcie. Ale jeśli trafi wam się dłuższa podróż pociągiem – to tropy będą dobrym towarzyszem.