Po raz kolejny stwierdzam – prequele to jedna wielka ściema i odcinanie kuponów od tego co było. Nie opłaca się ich kupować, chyba, że potraktujemy je „leczniczo” jako pewny środek na podniesienie ciśnienia. Mnie w każdym razie ciśnienie podniosło dość radykalnie. Po przeczytaniu „Wielkiego bazaru” poczułam się zwyczajnie oszukana przez autora. Być może trochę jest w tym i mojej winy, może zwyczajnie oczekiwałam zbyt wiele. Co prawda w przedmowie autor sugerował, że oto oddaje czytelnikowi do ręki rozdział 16 bis Malowanego człowieka, opowiadający o przygodach Posłańca, ale z drugiej strony sugerował, że są to fragmenty które dla dobra fabuły i cytuję „dynamiki rozwoju postaci” usunął z powieści. Ja chyba za bardzo nastawiłam się na to pierwsze, podczas gdy autor zaplanował i zrealizował to drugie. W efekcie dostaliśmy „strzępy z szuflady”, czyli zbiór , pardon jaki tam zbiór, trzy niewykorzystane fragmenty wraz z informacją gdzie powinny się znajdować w „Malowanym człowieku”. Osobiście mogłabym się znakomicie bez tej wiedzy obejść. Owszem, to są dobrze napisane fragmenty. Ale tylko fragmenty. Okrawki. Ogryzki. Ścinki poprodukcyjne. Te opowiadanka w zamyśle miały uzupełnić historię Arlena. W moim odczuciu niczego nie uzupełniły ani nie wyjaśniły. Dostaliśmy również Grymuar runiczny oraz słownik krasjański. Bez nich również jakoś mogłam się obejść do tej pory, ich brak w niczym mi nie przeszkadzał ani nie pomagał w lekturze “Malowanego człowieka” czy “Pustynnej włóczni”. Nie sądzę również, żeby jakoś szczególnie przydał się w trakcie lektury “Wojna w Brzasku dnia”.
A wiecie co mnie wkurza najbardziej? Mogłam te trzydzieści kilka złotych wydać na jakąś naprawdę ciekawą książkę….