Rajaniemi Hannu – Kwantowy złodziej

kwantowy-zlodziej

Jean le Flambeur, legendarny złodziej, będący w stanie ukraść wszystko od klejnotów po czas i stany kwantowe, w końcu wylądował w więzieniu. Jednak ktoś potrzebuje go do wykonania skoku, który może się powieść tylko najlepszemu złodziejowi na świecie. Jest tylko jedno „ale”, kobieta, która go uwolniła potrzebuje Jeana sprzed resocjalizacji, więc musi on najpierw ukraść kopie swojej świadomości ukrytą gdzieś na Marsie.
Już na wstępie czytelnik jest przytłoczony teorią gier i fizyką kwantową. Potem są fabryktory, intelimaterie, gogole, gevulty, egzopamięci, nanopociski, autyzm bojowy, duchostrzały i cuda typu:„sieci kwantopunktów ukryte pod skórą, proteomiczny komputer w każdej komórce, gęste komputronium w kościach„ albo bohaterka, która „formuje kwantopunktowy pocisk wokół dziwnocząstki”. Ładne prawda? Cytatów nawet nie musiałam specjalnie szukać, książkę starczy otworzyć na dowolnej stronie, żeby natknąć się na coś takiego. I to w pierwszym rozdziale.
Tu jest trochę jak w mitologi: n
a początku był Chaos. Czytelnik nie wie o co chodzi, jest zarzucony pseudonaukowym bełkotem, dużo się dzieje, ale w sumie nie wiadomo po co i dlaczego. A potem z chaosu wyłania się… chaos, tylko trochę mniejszy. Nadal mamy teorię gier i fragmenty fizyki kwantowej, ale gdzieś spomiędzy nich wyłania się obraz Marsjańskiego społeczeństwa, które może manipulować wspomnieniami, płaci czasem i żyje w ruchomych miastach. A do wątku złodziejskiego dołącza wątek miłosny i polityczny.
Nie wiem ile razy miałam ochotę rzucić książką o ścianę, ale czytało się to koszmarnie. Świat może i jest ciekawy, ale przedstawiony chaotycznie, z dużą ilością pseudo-naukowego bełkotu. Bohaterowie nie przedstawiają sobą nic poza możliwościami technologicznymi, świat jest niedopowiedziany i mam wrażenie nieprzemyślany – niewiadome się mnożą jak króliki na wiosnę, pytania pozostają bez odpowiedzi. Do końca książki nic nie zostaje wyjaśnione, nawet główny wątek urywa się zostawiając czytelnika na lodzie.
Nie cierpię dwóch typów książek SF – bełkotliwie filozoficznych, w których autorzy wykorzystują SF jako pretekst do rozważań filozoficznych, bohaterowie gadają, gadają, gadają, filozofują i nic się nie dzieje, bo autor zapomniał o akcji. Gadanina też do niczego nie prowadzi, bo o wnioskach też nikt nie pomyślał.
Kwantowy złodziej jest drugim rodzajem koszmarka SF : autor miał jakiś pomysł, ale nie za bardzo wiedział co z nim zrobić, naukowy bełkot ma maskować dziury w fabule, która gdzieś się gubi po drodze, a bohaterowie nie mają nic do powiedzenia.

 

One thought on “Rajaniemi Hannu – Kwantowy złodziej

  1. Niektórzy mają listy swoich ulubionych książek – tych najlepszych z najlepszych do których z upodobaniem się wraca. Ja mam jeszcze drugą listę – gniotów gniociastych. Od czasu do czasu trafia mi się książka którą z całym ceremoniałem na tej niechlubnej liście umieszczam. Kwantowy złodziej nie tylko znalazł się na liście. Zajął na niej wysokie miejsce, tuż za Star carrierem. I jak sądzę pomieszka sobie na “the best of gniot” długo niezagrożony, bo doprawdy taki stek nonsensów i bzdur nie trafia się znowu tak często. A zatem spuśćmy zasłonę milczenia na to zaiste “wiekopomne dzieło”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *