Rick Riordan – Kroniki Rodu Kane

czerwona-piramida

The Red Pyramid (Czerwona Piramida)
The Throne of Fire (Ognisty Tron)
The Serpent Shadow (Cień Węża)

Carter Kane przyjeżdża z ojcem do Londynu na urodziny swojej siostry. Chłopak jeździ z ojcem archeologiem po świecie, mieszka na walizkach i wygląda jak miniaturowa, trzynastoletnia wersja uniwersyteckiego profesora. Sadie po śmierci matki mieszka u dziadków w Londynie; ma kolorowe włosy, nosi skórzaną kurtkę i glany, i nie rozstaje się z gumą do żucia. Cała trójka widzi się średnio raz na rok – w urodziny Sadie. Ojciec zabiera rodzeństwo do muzeum, pod pretekstem obejrzenia kamienia Rozety. Tam próbuje przywołać Ozyrysa, co doprowadza do sporego wybuchu, zamieszania z policją i sporej katastrofy, bo razem z Ozyrysem wydostał się też Set, który uwięził archeologa (i jednocześnie zamkniętego w jego ciele Ozyrysa), oraz Horus i Izyda, którzy połączyli się z rodzeństwem.
Po dzieciaki przybywa wuj Amos i ruszają do Brooklynu do jednej z siedzib Domu Życia – organizacji egipskich magów, którzy stoją na straży równowagi i pilnują, żeby ludzie nie łączyli się z bogami tak jak robili to w starożytności, bo to zawsze oznacza kłopoty. Oczywiście Dom mający takie wytyczne nie może zaakceptować rodzeństwa. Sadie i Carter muszą więc przekonać magów żeby pozwolili im przeżyć, zostawili w pokoju ich wuja i na dodatek muszą odnaleźć ojca i powstrzymać Seta.
Książka jest stylizowana na transkrypcję nagrania stworzonego przez rodzeństwo. Dzięki temu zmienia się nie tylko styl opowiadania, ale też język. Carter, który jest chodzącą encyklopedią archeologiczną używa amerykańskiego angielskiego, a Sadie niespełniona anarchistka posługuje się wersja brytyjską. Obawiam się, że rozpłynie się to w tłumaczeniu, więc jak ktoś ma okazję, to polecam oryginał, bo różnice językowe są jednym z plusów książki.
Niestety tym razem znów wracamy do wkurzającego schematu znanego z Percyego Jacksona i Bogów Olimpijskich – trzynastolatki ratują świat w każdym tomie. Co prawda tym razem mają do pomocy Bastet (z bardzo kocim charakterem) lub innych magów, co nie zmienia faktu, że metoda powiększania co tom niebezpieczeństwa znana z Harrego Pottera sprawdza się dużo lepiej. Kontrast między rodzeństwem jest dobrze wykorzystany, jednak momentami pociągnięty za daleko – różnice charakterów są łatwe do wytłumaczenia, jednak Carter i Sadie, różnią się wyglądem tak bardzo, że wygląda to na błąd genetyczny albo podmianę w szpitalu. To jak ta dwójka powoli się poznaje i uczy akceptować siebie nawzajem jest ciekawą częścią książek, mimo że czasem rozpływa się gdzieś w tle.
Bogowie i potwory z Egipskiej mitologi, która od czasów StarGate poszła w mediach w odstawkę są miłym urozmaiceniem. Autor zbroił solidny reaserch nie tylko mitologiczny i opiera się na autentycznych egipskich artefaktach rozsianych po świecie. Do tego mamy uwagi na temat innych bogów i nieletnich bohaterów kręcących się po rzeczywistości nawiązujące do pozostałych serii autora.
Cała trylogia nie jest zła i równie dobrze jak poprzednie serie wykorzystuje i przetwarza motywy mitologiczne. Niezbyt dobrze znające się rodzeństwo jako dwójka głównych bohaterów jest ciekawym pomysłem, jednak całość za bardzo przypomina odcinanie kuponów i w sumie nie wprowadza nic szczególnie nowego czy oryginalnego do uniwersum stworzonego przez autora. Całe szczęście seria zamyka się w trzech tomach, bo pięciu raczej bym nie wytrzymała. Jak ktoś lubi zabawy z mitologią w wykonaniu Riordana to Kroniki Rodu Kane mu się spodobają, reszta nic nie straci omijając trylogie.
Przeciętniak

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *