(4 / 5) Anthony Ryan znany jest z dwóch rzeczy: po pierwsze, jego książki są dłuuuugie. Po drugie – jego książki są wciągające. Jak zaczniesz czytać to przepadło. Nie chcesz odłożyć, nawet jak zaraz odezwie się budzik a ty czytałeś całą nockę. Więc lepiej odłóż lekturę na wakacje, urlop, w ostateczności na dłuższe chorowanie. Ogień przebudzenia, pierwszy tom smoczej trylogii jest właśnie taki – wciąga czytelnika jak ruchome piaski i nie wypuszcza do ostatniej strony. Świat do którego zaprasza nas autor żyje i funkcjonuje dzięki smokom – czarnym, czerwonym, zielonym i niebieskim. Są zabójcze, a spotkanie z ich krwią dla większości ludzi kończy się śmiercią w męczarniach. Niektórym ludziom jednak smocza krew daje nadzwyczajne moce. Nic zatem dziwnego, że smocza krew jest w cenie, a błogosławieni są poszukiwani i jeśli są w stanie wykorzystać moc wszystkich czterech kolorów krwi mają szansę na nielada karierę. Smocza krew napędza też gospodarkę tego przedziwnego świata. Ale smoczą krew dobrej jakości pozyskać jest coraz trudniej – ciężko jest upolować dzikiego smoka, a te hodowlane są coraz słabsze… w dodatku po świecie wciąż krąży legenda o niezwykłym stworze – białym smoku.
Na potrzeby opowieści Ryan wykreował bogaty w detale świat, z ciekawą historią, religią, złożonymi mechanizmami społecznymi i ekonomicznymi. I mimo tej złożoności wszystko ze sobą współgra . Nie sposób dopatrzeć się tu luk, czy niespójności. Taki świat mógłby rzeczywiście istnieć. W takim świecie rozgrywa się historia widziana oczami trójki bohaterów : Clay’a drobnego złodziejaszka wyklętego z rodziny, Lizanne, wykwalifikowanej pani szpieg, i porucznika Hilemore’a świeżo promowanego oficera marynarki . Mamy tu intrygę szpiegowską, awanturniczą wyprawę w stylu Indiany Jonesa, piratów i morskie potyczki. Jednym słowem mamy skrzyżowanie Indiany Jonesa, Lary Croft, przygód Horatio Hornblowera, Piratów z Karaibów z całkiem sporym dodatkiem smoków. A wszystko wieńczy wielkie bum, czyli epicka obrona miasta. I jeśli nawet tu i tam autor nieco zwalnia tempo, to jest to raczej miła odmiana niż kłopot. Do bohaterów nie można się przyczepić. Są pełnokrwiści, zaangażowani w swoją misję, możemy łatwo uwierzyć w ich historię i motywy. A choć mają sporo za uszami, (zwłaszcza Lizanne), to są na swój sposób sympatyczni. Najmniej chyba polubiłam porucznika marynarki. Jest zbyt idealny i przez to nie pasuje do całości. Oprócz głównych bohaterów mamy też całe stadko postaci pobocznych. I ku przyjemnemu zaskoczeniu nie są to ani typowi popychacze akcji, ani papierowe figurki recytujące swoje kwestie i znikające w pomroce fabuły. Każda z tych postaci ma swoją historię, charakter i rys indywidualizmu. Mam nadzieję, że w kolejnych tomach również się pojawią i wniosą wiele ciekawego do fabuły.
Czy mamy zatem do czynienia z książką doskonałą? Niestety nie, ponieważ niektóre elementy tej skomplikowanej intrygi są zbyt czytelne dla uważnego czytacza, zaś niektóre wątki mogłyby też być bardziej rozbudowane ( mam nadzieję, że w drugim tomie to się zmieni). Brakowało mi tez nieco refleksji u naszych bohaterów. Są trochę za bardzo tu i teraz. Jest zadanie do wykonania to wykonujemy, a czy to dobrze czy źle? Szkoda czasu na refleksję. Uprzedzę też od razu fanów smoków w wydaniu jak z “Ostatniego smoka”. Nic z tych rzeczy, moi drodzy. Te smoki są zupełnie inne i nawet mnie, średniej fance smoków trochę to przeszkadzało.
Po drugi tom sięgnę na pewno, ale wybiorę czas, kiedy będę mogła odespać nocne czytanie 😉