Ryan Anthony – Pieśń Krwi (T.1. Kruczy cień) (dwugłos)

piesn_krwi Uważajcie na tę książkę. Chwyta czytelnika w swoje sidła, wciąga w fabułę i nie pozwala się uwolnić. W efekcie nie śpisz, nie jesz, zawalasz, co tylko możesz zawalić bez większych konsekwencji i czytasz, czytasz, czytasz. A kiedy skończysz, nerwowo zaczynasz grzebać po Internecie, w nadziei, że wydawnictwo wydało już kolejny tom. Jednym słowem – Pieśń Krwi powinna mieć na okładce napis “uwaga, uzależnia!”I to jest największa zagadka wiążąca się  z tą 800 stronicową opowieścią. Jak do licha coś, co na dobrą sprawę zbudowane jest na samych kulturowych kalkach może mieć taką siłę wciągania?! Przecież czytając, cały czas miałam w tyle głowy mały złośliwy głosik, który komentował – “o to są spartanie”, “a tu zawiewa Abercrombie’m”, “Harry Potter?”, “Hm… Sanderson?” I tak dalej i w tym stylu. A, miejscami można się jeszcze doszukać dalekich ech templariuszy… Dobrze, dość, już się że tak powiem zamykam, żeby Wam nie psuć przyjemności czytania i samodzielnego tropienia zagadek. Opowieść zaczyna się standardowo i niestandardowo zarazem. Na statek zostaje załadowany wróg publiczny numer jeden. Razem z nim jedzie kronikarz, który decyduje się spisać opowieść tego człowieka, mordercy kogoś niesłychanie ważnego. I tak oto, słuchając czegoś na kształt spowiedzi poznajemy historię głównego bohatera – od pierwszej chwili, gdy jako oto młody chłopak ląduje w czymś na wzór szkoły wojskowej z internatem. Problem w tym, że oddając dzieciaka do takiej szkoły, a dokładniej zakonu rodzina się go de facto wyrzeka. Czasem, wyjątkowo młody człowiek ma gdzie wrócić, gdyby mu się w takiej szkole noga powinęła. Częściej ma tylko jedno wyjście – przeć do przodu i nie dać się wyrzucić. A nie dać się wyrzucić znaczy przejść wszystkie mordercze próby. Na początku mamy więc swoistą wariację opowieści “jak hartowała się stal”. Ale jednocześnie zaczynamy poznawać świat w którym przyszło żyć bohaterom i razem  z nimi dostrzegamy, że coś tu mocno nie gra, że świat wcale nie jest taki jak uczyli w szkole. Znamy prawda? A przecież w żadnym momencie ta opowieść o dorastaniu, o zbrodni  i karze, o lojalności i zdradzie miłości i nienawiści nie ma w sobie niczego fałszywego, niczego nieprawdziwego. Od pierwszej do ostatniej litery wchodzimy w świat przedstawiony przez autora, akceptujemy go, akceptujemy bohatera i kibicujemy mu.
Jeśli chodzi o głównego bohatera, to w mojej opinii na początku bardzo przypomina Yarviego z Pół króla. Tyle, że Vaelin dorasta. I, niebiosom niech będą dzięki, nie jest to jeszcze jeden młodzieżowy bohater któremu udaje się wszystko dzięki niezmierzonym pokładom zajebistości oraz temu, że wie lepiej niż nudni starzy co trzeba robić. Bohater Anthonego Ryana jest bardzo wyważony. Nie ma  w nim wrzaskliwej pewności siebie, nie ma hałaśliwego buntu, choć jest ból i cierpienie i czasami wściekłość na świat dorosłych. A kiedy sam staje się dorosły – bezradna wściekłość na splot okoliczności które postawiły go tu gdzie się znalazł, uczyniły tym kim jest i zmusiły do przyjęcia niejednego zgniłego kompromisu. Po prostu samo życie.

Podsumowując – rzeczywiście udany debiut. Polecam i czekam z nadzieją na drugi tom

 

__________________________________________________________________________________________________Lashana

Nie za dużo pozostanie mi do dodania, kiedy powiem, że zgadzam się ze współrecnzentką.
Początek książki mimo pewnej sztampy intryguje i wciąga – ot wystarczająca ilość początkowych niedomówień może zdziałać cuda. Ilość zapożyczeń i kalek irytuje, ale mimo wszystko składają się one w całkiem spójny i ciekawy świat. Co prawda za mniej zakamuflowane zapożyczenia czasem miałam ochotę rzucić w autora jego własną książką, tym bardziej że nie były bardzo istotne dla fabuły czy świata. Niestety potem poziom niedomówień zaczyna trochę irytować, a brak historii świata i szczegółów dotyczących systemu religijnego zaczyna coraz bardziej przeszkadzać.
Vaelin jest dobrze napisaną postacią, której chce się kibicować – dorasta, nie poraża siłą zajebistości, nie buntuje się „bo tak”, popełnia błędy, które wynikają z jego (nie)doświadczenia i (nie)wiedzy a nie galopującej głupoty. Na dodatek jego przyjaciele stanowią dobry kontrast lub dobre podkreślenie jego charakteru.
Sama fabuła to historia Vaelina, ale też królestwa, intryg, zbrodni i tajemnicy. Z zaskoczeniem na koniec. Nie jest to historia szczególnie oryginalna ani rewolucyjna, ale wciąga i pobudza ciekawość.
Z jednej strony – jest to udany debiut z bardzo udanym bohaterem. Z drugiej, biorąc pod uwagę ilość zapożyczeń, trochę się boję co autor zostawił sobie na kolejny tom.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *