W dalekim kraju o egzotycznej nazwie, w mieście rządzonym przez wrednego kalifa żyje sobie człowiek o imieniu Abdull. Jego kaftan jest biały jak śnieg i nigdy do niego nie przywiera brud. Ów biały kaftan oznacza, że człowiek ten jest łowcą ghuli. W świecie fantasy ghul to nieumarła istota, żywiąca się trupami, powoływana do życia w najprzeróżniejszy sposób od magii przez nieczyste uczynki po ukąszenie wampira. Te z którymi spotkamy się w Tronie mają obyczaj posilać się , jeszcze zanim ofiara na dobre wyzionie ducha. Oprócz wykwintnego posiłku z bijącego serca wysysają ze swojej ofiary również duszyczkę. Możemy się tylko domyśleć, że dzięki temu wzmacniają maga który je powołał do “życia” i który nimi steruje. Są ghule piaskowe, wodne, ziemne i … ludzkie. Na wszystkie poluje wspomniany już łowca ghuli, czyli taki ichniejszy, egzotyczny wiedźmin. Jednak kudy mu tam do wyniosłej, szlachetnej, jakże polskiej cierpiętniczości naszego polskiego Wiedźmina. Wschodni wiedźmin jest stary, tłusty, zrzędliwy, marudny i ma brzydki obyczaj traktować wszystkich nieco z góry. Ot taki wiedźmin w wieku przedemerytalnym, znudzony, zmęczony i kompletnie bez formy. Abdull, jak to na bohatera przystało posiada swojego sidekick’a. A co! Miał Robinson Piętaszka? Miał. Miał Herkules Jolaosa? Ano miał… miał wreszcie Wiedźmin Jaskra? Dyć!
No więc i nasz Abdull ma swojego Rashida. Rashid jest z zakonu Derwiszy, ma jakieś metr dziesięć w kapeluszu, około 16 lat i jest fantastycznym wojownikiem, że niech się Bruce Lee i Jackie Chan schowają. Młodzieniec ów posługuje się … no właśnie i tu się tłumacz chyba udławił bo raz jest to miecz rozdwojony a raz rozwidlony.. Przyznaję, ilekroć trafiałam na niego w tekście wyobraźnia podsuwała mi coraz bardziej dziwaczne obrazy od miecza Dartha Maula poczynając a na mieczu przypominającym jęzor węża kończąc. Rzeczony Rashid jest też fanatykiem cytującym co i rusz pobożne teksty. Zresztą, w tej książce pobożnymi tekstami rzucają niemal wszyscy głowni bohaterowie. A co gorsza Abdull właśnie ich używa do rozprawiania się z brzydami.
W książce aż roi się od dziwacznych konceptów i rozwiązań, czasami ma się wręcz wrażenie, że materia książki tu i tam, kompletnie jak to mówią kierowcy “wyjechała autorowi spod siedzenia” i wtedy ratując się dorzucał do niej następną dziwaczną postać . Zawsze się zastanawiałam czy można napisać fantasy zawierające elementy którejś z największych religii monoteistycznych. Czy możliwe jest chrześcijańskie fantasy, albo judaistyczne? Nie wiem. Ale po lekturze “Tronu wiem, że jest możliwe fantasy prawie muzułmańskie. I, że nie jest to najlepszy “wynalazek”. Książka jest z jednej strony intrygująca przez swoją bardzo wyrazistą odmienność kulturową. Z drugiej męczy i nuży przez swoje moralizatorstwo. z trzeciej denerwuje pourywanymi lub ledwo co naszkicowanymi wątkami.
Z czwartej… przeczytałam toto w jedno popołudnie.
_____________________________________________________________________________________by Lashana
Abdull, ostatni łowca ghuli – stary i zmęczony życiem. Rashid – nastoletni genialny wojownik, bez przerwy cytujący wersety z Koranu. Zamia – córka koczowników szukająca zemsty i starsze małżeństwo z krainy Su ważące dziwne eliksiry. Wszyscy oni muszą zebrać siły, żeby obronić Dhamsawaat (życzę powodzenia w wymawianiu tego) i Królestwa Półksiężyca.
Ukochane miasto Abdulla jest… nijakie. Poza tym, że więcej w nim herbaciarni niż karczm, nie ma w nim niczego oryginalnego. O Królestwie Półksiężyca nie wiemy w zasadzie nic, poza tym, że rządzi nim kalif (obowiązkowo zły). Cała „egzotyka” sprowadza się do długich szat noszonych przez bohaterów, turbanów i wersetów Koranu używanych jako zaklęcia przeciw złu.
Nie ma tu ani barwności wschodu, ani wykorzystania zasad muzułmańskich (w mieście są oficjalne burdele, można pić alkohol i palić haszysz) jedynym, który próbuje się trzymać tych ostatnich jest Rashid. I powiem wam – niewiele jest postaci bardziej irytujących niż nastoletni mnich-fanatyk.
Na dodatek po fabule pałęta się czarny charakter, o którym nie wiemy nic poza tym że jest zły, albo nawet ZŁY, operetkowy Książę Sokołów będący lokalną wersją Zorro i pełno przypadkowych postaci, które chyba miały ratować autora, który zabrnął w ślepy zaułek.
Owszem, czytało się to szybko i w miarę bezproblemowo, ale o wiele bardziej barwny i dopracowany świat w klimatach arabskich da się znaleźć chociażby w Pustynnej Włóczni czy w afrykańskich powieściach Karola Maya.
Gniot