Brandon Sanderson to jeden z bardziej lubianych przeze mnie pisarzy. (Przynajmniej do czasu kiedy zaczął odcinać kupony od Z mgły zrodzonego). Jego książki to, podobnie jak powieści pisane przez Joe’go Abercrombiego – swoiste pewniaki. Sięgając po książkę Sandersona masz 90 procent pewności, że czeka cię przyjemna, choć bynajmniej nie lekka lektura. Drugi tom Archiwum burzowego światła podobał mi się jeszcze bardziej niż pierwszy. Może dlatego, że autor nieco ograniczył krainy po których poruszają się bohaterowie. Mniej tu mamy politycznych intryg i wszelkiego zwyczajnego knucia, mniej political fiction, a więcej klasycznego high fantasy. Postacie stają się nieco bardziej uproszczone, ale o dziwo zabieg ten wcale ich nie spłyca – są tak samo wyraziści i żywi jak w tomie pierwszym, za to zdecydowanie mniej wkurzający. Zupełnie tak, jakby autorowi przestało się podobać “znęcanie” nad bohaterami, jakby dostrzegł i docenił ich jasną stronę i oczekiwał po nich samych dobrych rzeczy. Jakby wszystkie rany i cały bagaż nielekkie przeszłości wydobył z nich wreszcie to co dobre, szlachetne właściwe. I Adolin i Shallan bardzo na takim podejściu zyskali. Stracił nieco Kaladin, zdecydowanie najlepsza postać poprzedniego tomu. Nasz burzą błogosławiony awansował i przez większą część drugiego tomu nie może sobie najwyraźniej z tym faktem poradzić. W efekcie męczy się autor, męczy bohater i męczy czytelnik. Rozterki Kaladina, to chyba najsłabsza i najbardziej “przedreptana” część tej opowieści. Na całe szczęście w tym tomie mało jest skrytobójcy w bieli – postaci wyjątkowo pogmatwanej, irytującej, dziwacznej, przekombinowanej.
Co do samej fabuły toczy się zdecydowanie szybciej niż w tomie pierwszym, jest też nieco mniej intelektualnie wymagająca niż to co już poznaliśmy. Mniej też w niej mroku. Z każdą stroną czujemy, że zmierzamy do dobrego zakończenia. Fabuła jest też dość przewidywalna, więc zakończenie nie było dla mnie zbyt wielkim zaskoczeniem. Ale autor mimo wszystko miał dla czytelników pewną niespodziankę – a była nią prawda o Shallan i wyjaśnienie tajemnicy Ostrzy Odprysku. I mimo całej przewidywalności i widocznego skracania zakończenia nie czułam się jakoś specjalnie rozczarowana finałem.
Tak czy inaczej pochłonęłam cały grubaśny tom w kilka dni, dopadając do niego w każdej możliwej chwili. I mam nadzieję, że na Dawcę Przysięgi nie będziemy musieli długo czekać. Wszak w tak ogromnym i skomplikowanym świecie jaki zbudował autor powinno się jeszcze wiele wydarzyć i świetliści rycerze powinni mieć jeszcze niejedno do zrobienia.