Po Stalowe Serce postanowiłam sięgnąć po tym jak znalazłam na Kickstarterze grę planszową stworzoną na podstawie trylogii Mściciele. Doszłam do wniosku, że skoro fani zebrali prawie 300 tys. $ to książka nie może być zła. A skoro miałam ochotę na coś lżejszego…
Hmmm.. chyba powinnam była pamiętać, że na naszym podwórku ufundowano planszówkową Achaję. Ale od początku… Po tym jak na niebie pojawiła się Calamity niektórzy ludzie zaczęli zyskiwać nadprzyrodzone zdolności. O dość losowych właściwościach i natężeniu. Niektórzy są w stanie sprowadzić trzęsienie ziemi, inni leczyć, zabijać czy zmieniać przedmioty w stal. Szkopuł w tym, że wszyscy obdarzeni są źli. A że z umiejętnościami dostali gratis odporność na obrażenia (mniejszą lub większą), szybko zaczęli przejmować władzę nad kolejnymi miastami traktując ludzi jak tarcze strzelnicze/tanią siłę roboczą. Z tymi socjopatycznymi podróbkami Supermana i X-menów walczą tylko Mściciele, reszta po prostu stara się przeżyć.
David ma lekką obsesję na punkcie obdarzonych – Epików i ich pogromców – Mścicieli. Oczywiście obsesję napędzaną żądzą zemsty. Zieewww. Oczywiście każdy z Epików ma jakiś słaby punkt, oczywiście każdy ma inną słabość i oczywiście są one równie losowe jak ich umiejętności. Ziewww….
Jak idea socjopatycznych superpohaterów nie jest specjalnie nowa ani oryginalna, tak autor ciekawie wykorzystał ją do zmienienia Chicago w interesujące tło, niestety na tym wykorzystanie sporego potencjału świata się skończyło. Na dodatek bohaterowie do oryginalności nawet się nie zbliżają. Epicy są charakteryzowani za pomocą swoich umiejętności a Mściciele są sztampową drużyną do zadań specjalnych, z tajemniczym dowódcą, oderwanym od rzeczywistości technicznym i oddziałowym błaznem. W tym towarzystwie ląduje David – przeciętny chłopak, sierota jakich wiele w tym nowym świecie – i wymyśla plan, na którzy nie wpadli profesjonaliści. O Mary Sue, co ty tutaj robisz? Czas wolny od planowania wykorzystuje do gapienia się na Megan (która jest głównie umilaczem widoków) lub broń i ślinienie się nad jednym i drugim. Rozumiem, że czytelnikami powinni być tylko nastoletni chłopcy zainteresowani bronią? Bo kobiety są albo nieistotnym tłem, albo parą cycków. Jak najczęściej nie zwracam w książkach uwagi na, jak to się teraz ładnie mówi, gender, tak tu brak jakiejkolwiek sensowej postaci kobiecej naprawdę rzuca się w oczy. Do tego David stara się tworzyć poetyckie metafory, które miały być, zdaje się, elementem komicznym. Mnie cierpły zęby od tego komizmu wspartego drętwymi dialogami, ale może znajdą się amatorzy takiego humoru.
Fabuła, podobnie jak cała reszta, nie porywa. Nie dość, że jest mocno pretekstowa, nie dość że wszystkie zwroty akcji są przewidywalne, to jeszcze zwalnia w okolicach setnej strony po to, żeby turlać się powoli aż do finału. Też zresztą w dużej mierze przewidywalnego. Dobrze opisane sceny akcji trochę ratują sytuację, zwłaszcza świetny początek zachęca do czytania, niestety akacja szybko zmienia się w planowanie, praktyka w teorię, a ciekawa książka w generator ziewania.
Przez większość czasu zastanawiałam się czy to ma być eksperyment literacki i próba napisania pastiszu na temat tandetnych komiksów o superbohaterach, czy jest to wyjątkowo nieudana wariacja na temat Darker than Black.
Możliwe, że w kolejnych tomach dowiemy się czegoś więcej na temat Epików, a fabuła będzie sensowniejsza, ale nie zamierzam się o tym przekonywać, zdecydowanie wolę obejrzeć po raz kolejny Darker than Black, bo anime przebija Stalowe Serce pod każdym względem.
Po autorze Z mgły zrodzonego spodziewałam się zdecydowanie czegoś lepszego.
Gniot.
Ajć. To zabolało. Zwłaszcza, że jestem fanką Sandersona. Mam jednak nadzieję, że to tylko wypadek przy pracy, taki jak nieszczęsny Stop prawa, będący bądź co bądź kontynuacją kultowej trylogii Z mgły zrodzonego.