(1,5 / 5)
Po kilku latach wracamy do bohaterów Nikczemnych, ale poza wątkami znanej ekipy pojawiają się też historie nowych postaci.
Victor jest zredukowany do ciężkich westchnień i podpierania ścian, Eli robi sobie psychoanalizę i rozważa jakim cudem z socjopaty zmienił się w religijnego fanatyka-mordercę (dalej nie kupuję tej przemiany), Sydney ćwiczy moc w jednym konkretnym celu. Czyli w sumie dostajemy logiczną kontynuację historii z poprzedniego tomu. A do tego dostajemy June (mniej niebieską wersję Mystique) z niewyjaśnioną obsesją i Marcellę – żonę mafioza i jednocześnie Magneto w spódnicy.
Postacie walczą o uwagę czytelnika, a między starym i nowym zestawem bohaterów trwa ciągła przepychanka o czas antenowy. Miałam nieodparte wrażenie, że albo stron jest za mało, albo postaci za dużo.
Charakterologicznie znowu wygrywa Sydney. I Marcella – pełna złości, bardzo mordercza Pani Zemsta, ale ona przynajmniej ma jakiś cel i jakieś emocje. Victor i Eli są jeszcze bardziej płascy niż w pierwszym tomie, a June jest tak tajemnicza, że aż nijaka i gdyby nie notatki do recenzji, to zapomniałabym, że w ogóle była taka postać.
Fabuła jeszcze bardziej kojarzy się z X-menami niż tom pierwszy, bo mamy tu klasyczny konflikt Magneto i Profesora X – zostać w ukryciu czy stać na widoku; pomagać ludziom czy nimi rządzić.
Jednak za stworzeniem X-menów stała trochę inna myśl przewodnia niż tylko radosna demolka. W Mściwych głównie ona rzuca się w oczy, więc mamy demolkę i ciężkie westchnienia egzystencjalne bohaterów. Tym razem pomysłu nie ratuje konstrukcja, ani retrospekcje, które łatają charakter postaci. I nawet dobrze napisane sceny akcji i padający gęsto trup nie zmieniają tego, że całość jest po prostu nudna. Trudno się wciągnąć w historię wielokrotnie powtarzaną, tym bardziej że bohaterowie też są albo równie znani jak historia, albo wyjątkowo drewniani.
Autorka ma lekki styl, obie części czytało się błyskawicznie, ale Villains zdecydowanie mnie nie przekonało.
Nie polecam.