Druga wojna światowa ma ciągle wiele kart nie znanych ogółowi. Owszem coś tam wiemy, bo wykształcony człowiek o tym czy tamtym wiedzieć powinien, ale jak tę wiedzę nieco mocniej pocisnąć – to tak naprawdę niewiele z niej zostaje. Dlatego właśnie ze sporym zainteresowaniem sięgnęłam po opracowanie Bena Sheparda dotyczące tego czasu o którym wiem stosunkowo niewiele – czyli czasu tuż po wojnie, gdy w Europie zaczęła się wielka wędrówka ludów. I nie, wcale nie przesadzam. Po prostu nie zdajemy sobie sprawy, jak bardzo wojna i polityka namieszały w Europie. Patrzymy.. no dobrze, ja patrzyłam do tej pory, na powojenną Europę pod specyficznym, polskim kątem widzenia. Polacy wracający z obozów, z pracy przymusowej, wysiedleni z terenów które zagarnął ZSRR, przemieszczający się na Ziemie Odzyskane, wracający, albo i nie z armii na zachodzie europy… I tyle. No ewentualnie jeszcze Żydzi szukający dla siebie miejsca, wyjeżdżający do Palestyny, za ocean, albo wracający do krajów z których wysiedlił ich Hitler, a w których nie specjalnie cieszono się na ich powrót. Tymczasem książka Shepharda ukazała mi, jak bardzo miałki był to obraz jak bardzo niedokładny i zafałszowany. Bo przecież gdzieś zniknęły z niego tłumy Niemców uciekające przed zwycięzcami z Warmii, Mazur, Dolnego Śląska, Pomorza, Litwy, Łotwy Estonii. Zniknęły tłumy Ukraińców, którzy najpierw dobrowolnie a później przymusowo wyjeżdżali do pracy w hitlerowskich Niemczech a później równie przymusowo byli oddawaniu “ukochanej ojczyźnie”, zniknęły tłumy z terenów Jugosławii…
A Ben Shephard ukazuje jeszcze więcej – niechęć zwycięzców do zajmowania się tą masą ludzką, brak sił i środków żeby się nimi zająć, polityczne rozgrywki na międzynarodowej arenie i zagrywki pomiędzy rywalami na krajowych arenach. Degrengoladę i kompletne zdziczenie obyczajów w tej bezradnej wymęczonej wojną masie ludzkiej, próbującej się jakoś od wewnątrz organizować. I kolejne zagrywki i rozgrywki małych plemiennych kacyków, czasem na miarę jednego transportu, czasem na miarę jednego baraku czasem… na miarę całego obozu.
Lektura przyznaję koszmarna. Ale trzeba ją przeczytać, żeby pozbyć się jakichkolwiek złudzeń, że los takiego szaraczka jak my, obchodzi kogokolwiek z polityków. Jesteśmy tylko masą która ma do czegoś im służyć. Warto o tym pamiętać.
I dlatego polecam tę książkę