Yancey Rick – Ostatnia gwiazda (Piąta fala t.3)

Skończyłam właśnie 3 i na całe szczęście ostatni tom Piątej fali. Już dawno nie przeczytałam niczego tak męczącego. Teoretycznie nie ma się do czego przyczepić. Autor kontynuuje historię rozpoczętą w Piątej fali i Bezkresnym morzu. Ci sami bohaterowie, ta sama, paskudna i pogmatwana historia. A wiec to co czytelnik już zna. Wydawałoby się, że nie ma już miejsca na zaskoczenia, na potęgowanie napięcia, na jeszcze więcej przemocy  i grozy. Nic bardziej mylnego.Teoretycznie, nie ma się do czego przyczepić. Kontynuacja, podobnie jak w poprzednim tomie zaczyna się dokładnie w miejscu w którym skończył się tom poprzedni. Podobnie jak w tomie drugim jesteśmy skołowani woltami jakie wyczynia autor który najwyraźniej za punkt honoru postawił sobie takie namieszanie w głowie czytelnikowi, by ten nie tylko stracił (podobnie jak bohaterowie) poczucie pewności czegokolwiek, ale jeszcze zakończył lekturę z migreną i kociokwikiem – zupełnie jak po butli księżycówki.

Z jednej strony – mamy niemal hipnotyczny język narracji, który sprawia, że niemal zapadamy się w fabułę. Z drugiej strony – nadmierne w mojej opinii filozofowanie, zupełnie nie przystające do faktu, że wedle narracji rozważania te są udziałem ledwie nastolatków, niemal dzieci.  Z jednej strony niebagatelne pytania “zaszyte” w treść, z drugiej… no właśnie, nastolatkowie.

I to ciągłe pytanie – kto jest większym wrogiem ludzkości. Bezcieleśni kosmici, czy ludzie, którzy z różnych powodów dali się im zmanipulować. I czy rzeczywiście można wszystko zrzucić na program “wgrany” ludziom przez złych “onych”? Czemu u jednych zadziałał a u innych nie ? Czy może jednak nie jest tak, że najpierw musiał trafić na podatny grunt – na ludzi słabych, agresywnych, czy ogarniętych manią wielkości?.

Trzeci tom teoretycznie wyjaśnia wszystko. W moim odczuciu nie wyjaśnia jednak niczego pozostawiając czytelnika nie tylko z pytaniami, ale również z wrażeniem, że tu i tam autor się jednak nieco pogubił i w efekcie dorzucił kilka rozwiązań typu “zabili go i uciekł”, a bardzo spójna mimo wielonarracji kanwa powieści zaczęła mu się w rekach rozłazić.

W efekcie… jestem zmęczona. Co więcej, jestem zmęczona całym cyklem do tego stopnia, że po odłożeniu książki nic z niej nie pamiętam i zadaję sobie pytanie co mi się w niej u licha tak podobało.

I nie potrafię na to pytanie odpowiedzieć.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *