Uwielbiam wschodnią fantastykę. Ubóstwiam wręcz prozę Łukjanienki. A mimo to do tej książki zabierałem się jak pies do jeża.
O co poszło? Sam już właściwie nie wiem. Może o to, że między ostatnimi książkami (mam tu na myśli polskie wydania) minęło siedem lat, i rzecz zaczyna pachnieć nieelegancką praktyką zwaną popularnie “odcinaniem kuponów”. A może o to, że poprzednia książka – czwarta w cyklu – nazywała się “Ostatni Patrol”? Przyznaję, że do tej myśli – że czytałem ostatnią książkę i trzymam na półce pewną zamkniętą całość – bardzo się przyzwyczaiłem.
W każdym razie, do książki zabierałem się z oporami. I do pisania tej recenzji też zabieram się jak pies do jeża.
Mam z tą książką kilka problemów. Przede wszystkim – jak na siedem lat różnicy między jedną a drugą, czułem się o wiele za mało zaskoczony. Całością.
Oczywiście: mamy doskonale zaprojektowany świat, oparty – jak to często we wschodniej fantastyce bywa – na Rosji, tej rzeczywistej, z pewnymi niesamowitymi magicznymi dodatkami. Zawsze bardzo doceniałem ten sposób patrzenia na świat, tak charakterystyczny dla autorów z tamtych stron, więc i tym razem dałem się w ten świat wciągnąć. Również i tym razem: tak samo jak za poprzednimi czterema. Zaskoczeń brak.
Mamy też dobrych, pełnowymiarowych bohaterów. Zresztą, co tu dużo mówić: ktoś, kto czytał poprzednie części na ich widok uśmiechnie się, jakby spotkał starych znajomych. (A jeśli ktoś jeszcze poprzednich części nie czytał – to co tu właściwie robisz? Sio, sio do księgarni albo do biblioteki. Uzupełnić braki! Ja poczekam.) Nie bardzo się zmienili od ostatniego razu kiedy się z nimi widzieliśmy: tu ktoś zmienił fryzurę, albo stanowisko, ale właściwie wszytko jest po staremu. Zaskoczeń, ponownie, nie było.
Pozostając jeszcze w temacie bohaterów: pozwolę sobie wsadzić panu Łukjanience małą szpileczkę. Krótko mówiąc, po pewnym czasie ostentacyjna zaj*bistość głównych bohaterów – proszę wybaczyć mój klatchiański – zaczyna nużyć. Nie czułem tego tak bardzo przy poprzednich tomach (czy to kwestia większej subtelności autora, czy mojego niedojrzałego czytelnictwa, sam nie wiem). Tutaj bohaterowie z całą swoją masą skilli mają o wiele za łatwo, nawet jeśli coś się sypie to i tak uda się to odkręcić. Koronnym przykładem takiej sytuacji jest sam koniec, gdy główny antagonista i szwarccharakter całej książki odkręca Podbramkową Sytuację Nie Do Odkręcenia dla jednego z rzeczonych bohaterów. Dlaczego? Przynajmniej ja odniosłem wrażenie że natchnął go Imperatyw Narracyjny, bo innego powodu za bardzo nie miał.
Mamy świat, mamy bohaterów, przydałaby się jeszcze intryga. Intryga jest obecna, na szczęście nie poszła w tango w połowie książki jak się to często dzieje. I tutaj, paradoksalnie, zaskoczenie właśnie jest – ale nie cieszy mnie ono szczególnie. Problem w tym, że w stosunku do poprzednich książek – gdzie intryga, szczególnie jak na taki magiczny świat, była zazwyczaj stosunkowo przyziemna – poziom wydumania tejże w niniejszej odsłonie cyklu przywołuje na twarz czytelnika lekki rumieniec. I jest to rumieńczyk zażenowania, niestety. Skrót telegraficzny: na bohaterów poluje Jakieś Wielkie Bydlę, które nasłał Zmierzch we własnej osobie. Od kiedy Zmierzch ma osobę? Odpowiedź brzmi: jakoś tak od drugiego rozdziału.
A mimo to – to jest dobra, solidna książka. Pochłonąłem ją w jedną noc, solidnie ją zresztą zarywając co przyszło mi następnego dnia przypłacić ciężkim zombiakowaniem, i było warto. Nowy Patrol trzyma czytelnika przy sobie, od okładki do okładki. I właśnie dlatego zabierałem się do recenzowania tej książki jak wspomniany już wcześniej pies do jeża: ponieważ chciałem się paru rzeczy uczepić, a z drugiej strony, chwilę później wysłać was po nią do księgarni.
Lepiej już tego chyba nie umiem ująć: Nocny patrol to dobra książka, jeśli rozpatrywać ją jako jednostrzałowiec, osobne dzieło. Czy jest to godny dodatek do cyklu o Patrolach? Tak po prawdzie, może nie mnie to oceniać. Ja tylko nadmienię, że okładkę wydawnictwo MAG zrealizowało w zupełnie innej stylistyce i kolorystyce niż pierwsze cztery książki, a także wydrukowało ją chyba w nieco mniejszym formacie, przez co na półce zawsze razi. Zupełnie jakby do swojego towarzystwa nie do końca pasowała.
Ja tylko dodam, że do zmian ustawień na półce nie należy się przyzwyczajać. Mag ogłosił wydanie kolejnego Patrolu. Też w nowej stylistyce. Premiera w czerwcu.
A jaki będzie tytuł tego Patrolu? Wiesz już może?
Jakże oryginalny – “Szósty Patrol”. Okładka jeszcze bardziej draczna niż Nowy Patrol, co więcej – mam wrażenie że te kolory są specjalnie dobrane coby się jak najbardziej gryzły.
Ajaj! Zabolały mnie oczy. Takie coś w psychologicznym żargonie nazywa się “przebodźcowanie”. I nie jest niczym pozytywnym. Gdyby to nie była seria, najprawdopodobniej ominęłabym książkę wielkim łukiem- właśnie ze względu na “zachwycające” kolorki