O krainach Majiporu napisano już kilometry recenzji rozpraw, analiz. Zachwycano się skomplikowaniem świata, mistrzostwem jego socjologicznej głębi, artyzmem i wszystkim czym tylko dało się zachwycić. Porównywano do Diuny, a nade wszystko ogłoszono klasyką literatury SF.
Ale ja jestem stworem przekornym i nie przepadam za przymusowym czytaniem. Wszelkie listy zatytułowane “klasyka – niezbędne do czytania dla tych co chcą się znać” omijam wielkim łukiem brzydko mamrocząc pod nosem. Tym razem jednak tak zwane uniwersum, w osobie mojej koleżanki zwaliło mi z hukiem trylogię Majiporu przed nosem oświadczając: “jak nie przeczytasz, to ci nie pożyczę innych moich książek!”. Groźba paskudna, bo biblioteczkę ma wyposażoną zacnie i lubię w niej bobrować…. Idąc za radą koleżanki, przygodę z Majiporem rozpoczęłam od… drugiego tomu, czyli Kronik Majiporu. To tak naprawdę zbiór opowiadań rozgrywających się w dawnych czasach, pozwalający czytelnikowi poznać bliżej kluczowe momenty historii tego przedziwnego świata. A świat rzeczywiście jest przedziwny i skomplikowany, trudny do wyobrażenia. Jesteśmy przyzwyczajeni do myślenia kategoriami naszej planety, która w dodatku za sprawą Internetu dziwnie się jakoś skurczyła. Tymczasem wyobraźcie sobie świat tak olbrzymi, że podróżowanie po nim nastręcza nieprawdopodobne kłopoty, ocean tak niezmierzony, że nikt go jeszcze nie przepłynął… Jak w takich warunkach oddawać się ulubionej rozrywce ludzi czyli prowadzeniu wojen? Jak rządzić światem tak rozległym, w dodatku zamieszkanym przez istoty z różnych krańców wszechświata?
Wyobraźnia katowana tymi wszystkimi “jak” dostaje czkawki. Czytelnik łapie się za głowę i nie może nadziwić autorowi który zdołał wymyślić i stworzyć świat tak skomplikowany a jednocześnie spójny logicznie. A sposób podania – czyli stosunkowo krótkie opowiadania sprawia, że łatwiej skupić się na świecie, którego nie przesłania postać głównego bohatera. Od razu muszę powiedzieć, że nie wszystkie opowiadania czy bardziej przypowieści są w moim odczuciu jednakowo udane. Pod koniec książki odczuwałam niejakie znużenie ciągłym przeskakiwaniem z opowiadania do opowiadania. A najmniej – o paradoksie spodobał mi się ten fragment w którym wynurzamy się ze świata cudzych wspomnień i wracamy do książkowego “tu i teraz” czyli aktualnie panującego Pontifexa. Jego wkroczenie do akcji odebrałam jako zgrzyt, a uświadomienie, że od początku wiedział o wyprawach Hissuma do archiwum pamięci i traktował to jako część edukacji chłopaka zatrąciło mi o jakąś bardzo fałszywą nutę. Tak czy inaczej, sięgnę po kolejne tomy z uniwersum Majipooru. Choćby po to, aby przekonać się, czy moja wyobraźnia nadąży za autorem, czy też jednak zabuksuje na zakrętach. No i chcę wiedzieć czy pontifex Valantine to rzeczywiście taki du………k, jak mi się wydaje…