Zajawka na okładce sugerowała, że oto pojawiła się nowa książka z rodzaju „fantastyka i fantasy dla szyderców”, czyli taka jakie ostatnio, zapewne z racji wieku najbardziej lubię czytać. Toteż rzuciłam się na nią z blaskiem w oku i pieśnią na ustach. Kilka pierwszych stron podtrzymało dobre wrażenie, a potem…. Jak zawsze wylazły różne „ale” a imię ich było LEGION. „Błękitny księżyc” okazał się przede wszystkim książką zmarnowanych pomysłów. A także książką przedziwnej polszczyzny, na tyle niezgrabnej, że kilka razy musiałam się upewnić czy naprawdę mam do czynienia z tłumaczonym obcokrajowcem, a nie z dziełem popełnionym przez nastoletni produkt polskiej myśli edukacyjnejSam pomysł książki opiera się na banalnej w gruncie rzeczy zasadzie – świat jest wredny a bardowie kłamią. Jednym słowem wszystko jest na odwrót i nie takie jak opisywali. (Przynajmniej taki wydawał się być zamysł autora.) W efekcie młodszy syn króla zostaje wysłany z misją w stylu :”kochany jedź poszukaj smoka, a my ci tu piękny pogrzeb naszykujemy…”, największym problemem w bohaterskiej wyprawie okazuje się zbroja – bo gniecie, jest ciężka, kiepsko się pod nią morduje pchły no i szybkie zrobienie siku to problem, smok zamiast złota kolekcjonuje motyle, a księżniczka to taka herod-baba, że nawet rzeczony jaszczur ma jej dość, jednorożec jest pyskaty, tchórzliwy i zarozumiały….. i tak dalej i w tym stylu. Niestety oprócz tego dostajemy też sporą dawkę standardowego chłamu: mrok i zło, które się rozrasta z niewiadomej przyczyny w samym środku królestwa i jest złe że ojej, głupiego następcę tronu, dworską intrygę quasi polityczną, wrednego arcymaga z posępnej wieży, znikające komnaty, paladyna z ludu…. I tak można długo i radośnie wyliczać kalki. A jednocześnie trafiają się perełki jak rozmowa króla z astrologiem, gdy te postaci gawędzą jak dwaj staruszkowie nad szachownicą w parku – nagle bardzo ludzcy i zwyczajni, albo doskonały dialog miedzy księciem a smokiem.
Rzeczone dzieło przeczytałam dwa razy. Za pierwszym razem zostałam doprowadzona do szewskiej pasji stylem, słownictwem i wtórnością niektórych wątków . Miałam wręcz wrażenie, że trafił mi się kiepskiej jakości fanfik jakich wiele na sieci, w dodatku nie najszczęśliwiej przetłumaczony. Za drugim podejściem doceniłam złośliwy dowcip niektórych kawałków i dosyć sprawną akcję. Mimo wszystko nie zdecyduję się jednak na zakup tomu drugiego. Irytacji mam dość w tzw. codziennym życiu.
—————————————————————————————————– by Lashana——————————
Jednorożec jest biały, rogaty, tchórzliwy i jeździ na nim…. książę. Książę ma dać się zabić dla dobra królestwa, ale smok który miał mu pomóc w popełnieniu tego szlachetnego czynu okazał się nieskłonnym do współpracy pacyfistą. Pacyfistką zdecydowanie nie jest terroryzująca smoka i dwór księżniczka. Czyli zapowiadał się ciekawy pastisz, (które ja lubię czytać nie z racji wieku, a wrodzonej złośliwości). Niestety wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Znęcanie się nad klasycznymi pomysłami wywołuje uśmiech i okazjonalnie radosne parskanie, ale reszta jest trudna do zniesienia. Koszmarne dialogi („Bądź mym mrokiem w sercu ich światła”) i równie złe opisy („Gniazda luminescencyjnych porostów spowijały okolicę upiorną, niebieskawą poświatą”). Brak napięcia w sytuacjach poważnych, przewidywalne reakcje bohaterów, którzy są ledwo naszkicowani. Nie odczuwamy też zagrożenia (niby królestwu grożą demony, a wszystko toczy się zwykłym trybem) ani upływu czasu – byłby niezauważalny gdyby nie rzadko pojawiające się uwagi w stylu „po trzech tygodniach..”. W okolicach połowy książki robi się jeszcze gorzej, książę że zbędnego dodatku do królewskiej rodziny przeradza się w bohatera i dowódcę, czyli nagle mamy powrót do znanych rozwiązań. Księżniczka zostaje uziemiona na dworze, wciśnięta w suknię i zaręczona. Jakby tego było mało autor funduje nam wątek romansowy straszący czytelnika nadmiarem lukru i schematem.
W sumie dla fanów pastiszu książka jest zbyt schematyczna i za mało zabawna, dla fanów klasyki zbyt obrazoburcza. Czyta się ją bez entuzjazmu, ale też bez ziewania. Całość nie zachęca do sięgnięcia po drugi tom (przynajmniej ja nie zamierzam).
Lekki gniot