Simon Green – Błekitny księżyc t.1 (dwugłos)

ksiezyc

Zajawka na okładce sugerowała, że oto pojawiła się nowa książka z rodzaju „fantastyka i fantasy dla szyderców”, czyli taka jakie ostatnio, zapewne z racji wieku najbardziej lubię czytać. Toteż rzuciłam się na nią z blaskiem w oku i pieśnią na ustach. Kilka pierwszych stron podtrzymało dobre wrażenie, a potem…. Jak zawsze wylazły różne „ale” a imię ich było LEGION. „Błękitny księżyc” okazał się przede wszystkim książką zmarnowanych pomysłów. A także książką przedziwnej polszczyzny, na tyle niezgrabnej, że kilka razy musiałam się upewnić czy naprawdę mam do czynienia z tłumaczonym obcokrajowcem, a nie z dziełem popełnionym przez nastoletni produkt polskiej myśli edukacyjnejSam pomysł książki opiera się na banalnej w gruncie rzeczy zasadzie – świat jest wredny a bardowie kłamią. Jednym słowem wszystko jest na odwrót i nie takie jak opisywali. (Przynajmniej taki wydawał się być zamysł autora.) W efekcie młodszy syn króla zostaje wysłany z misją w stylu :”kochany jedź poszukaj smoka, a my ci tu piękny pogrzeb naszykujemy…”, największym problemem w bohaterskiej wyprawie okazuje się zbroja – bo gniecie, jest ciężka, kiepsko się pod nią morduje pchły no i szybkie zrobienie siku to problem, smok zamiast złota kolekcjonuje motyle, a księżniczka to taka herod-baba, że nawet rzeczony jaszczur ma jej dość, jednorożec jest pyskaty, tchórzliwy i zarozumiały….. i tak dalej i w tym stylu. Niestety oprócz tego dostajemy też sporą dawkę standardowego chłamu: mrok i zło, które się rozrasta z niewiadomej przyczyny w samym środku królestwa i jest złe że ojej, głupiego następcę tronu, dworską intrygę quasi polityczną, wrednego arcymaga z posępnej wieży, znikające komnaty, paladyna z ludu…. I tak można długo i radośnie wyliczać kalki. A jednocześnie trafiają się perełki jak rozmowa króla z astrologiem, gdy te postaci gawędzą jak dwaj staruszkowie nad szachownicą w parku – nagle bardzo ludzcy i zwyczajni, albo doskonały dialog miedzy księciem a smokiem.

Rzeczone dzieło przeczytałam dwa razy. Za pierwszym razem zostałam doprowadzona do szewskiej pasji stylem, słownictwem i wtórnością niektórych wątków . Miałam wręcz wrażenie, że trafił mi się kiepskiej jakości fanfik jakich wiele na sieci, w dodatku nie najszczęśliwiej przetłumaczony. Za drugim podejściem doceniłam złośliwy dowcip niektórych kawałków i dosyć sprawną akcję. Mimo wszystko nie zdecyduję się jednak na zakup tomu drugiego. Irytacji mam dość w tzw. codziennym życiu.

—————————————————————————————————– by Lashana——————————

Jednorożec  jest biały, rogaty, tchórzliwy i jeździ na nim…. książę. Książę ma dać się zabić dla dobra królestwa, ale smok który miał mu pomóc w popełnieniu tego szlachetnego czynu okazał się nieskłonnym do  współpracy  pacyfistą. Pacyfistką zdecydowanie nie jest terroryzująca  smoka i dwór  księżniczka. Czyli zapowiadał się ciekawy pastisz, (które ja lubię  czytać nie z racji wieku, a wrodzonej złośliwości). Niestety  wykonanie  pozostawia wiele do życzenia. Znęcanie się nad klasycznymi  pomysłami  wywołuje uśmiech i okazjonalnie radosne parskanie, ale reszta  jest  trudna do zniesienia. Koszmarne dialogi („Bądź mym mrokiem w  sercu ich  światła”) i równie złe opisy („Gniazda luminescencyjnych  porostów  spowijały okolicę upiorną, niebieskawą poświatą”). Brak  napięcia w  sytuacjach poważnych, przewidywalne reakcje bohaterów,  którzy są ledwo  naszkicowani. Nie odczuwamy też zagrożenia (niby  królestwu grożą demony,  a wszystko toczy się zwykłym trybem) ani upływu  czasu – byłby  niezauważalny gdyby nie rzadko pojawiające się uwagi w  stylu „po trzech  tygodniach..”. W okolicach połowy książki robi się  jeszcze gorzej,  książę że zbędnego dodatku do królewskiej rodziny  przeradza się w  bohatera i dowódcę, czyli nagle mamy powrót do znanych  rozwiązań.  Księżniczka zostaje uziemiona na dworze, wciśnięta w suknię i  zaręczona.  Jakby tego było mało autor funduje nam wątek romansowy  straszący  czytelnika nadmiarem lukru i schematem.

W   sumie dla fanów pastiszu książka jest zbyt schematyczna i za mało  zabawna, dla fanów klasyki zbyt obrazoburcza. Czyta się ją bez entuzjazmu, ale też bez ziewania. Całość nie zachęca do sięgnięcia po  drugi tom (przynajmniej ja nie zamierzam).

Lekki gniot

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *