Pierwszy tom ( Ciemnorodni) trylogii napisanej przez Alison Sinclar nie rzucił mnie może na kolana, ale zaintrygował na tyle, że zdecydowałam się sięgnąć po kolejną część opowieści o świecie podzielonym przez światło i przekonania. Nie ukrywam, że byłam bardzo ciekawa, jak też autorka wybrnie z paru “zagwozdek” w jakie wpakowała się w części pierwszej. Na tyle ciekawa, że darowałam autorce zbyt wyraźne uproszczenia fabuły.W tomie drugim, jak nie trudno się domyśleć, obracamy się zdecydowanie więcej w świetle słońca. Poznajemy świat światłorodnych i okazuje się, że posiadanie wzroku i życie w świetle nie zawsze i nie wszystko ułatwia. Owszem, wiele rzeczy widać lepiej, ale te najważniejsze i tak nie dzieją się na widoku i posiadanie wzroku to trochę za mało, żeby dostrzec i połapać się we wszystkich intrygach, które rozgrywają się – o paradoksie! – w ciemnych zakamarkach światłorodnych duszyczek. Tak naprawdę oba dwory – i ten ciemnorodny i ten światłorodny pełne są tych samych namiętności i dążeń – fanatyzmu, pychy, dumy, ambicji większych i mniejszych, uprzedzeń, agresji i pogardy. Obserwujemy skomplikowane manewry i gierki rozgrywane po to by pognębić rywali, zniszczyć ich wpływy i potęgę, załatwić różne sprawy i sprawki – najlepiej rękoma przeciwników, tak żeby nic nie wskazywało na właściwego sprawcę.
ciekawym zabiegiem jest pokazanie świata ciemnorodnych oczyma światłorodnej. Świat w którym nie istnieje wzrok poznawany oczyma osoby która widzi jest w jakiś sposób ubogi i ograniczony. Nie ma w nim barw, bo w mroku nie odgrywają one żadnej roli, niektóre rzeczy są zwyczajnie… brudne, pokryte pyłem i kurzem, bo to najwyraźniej umyka sonowi ciemnorodnych. Są to natomiast rzeczy o bogatej i interesującej fakturze. Czytając niektóre opisy – np. “bogato rzeźbione pudełeczko, źle pomalowane i poplamione”, zaczęłam się z zakłopotaniem zastanawiać, jak wyglądałyby bale ciemnorodnych widziane oczyma światłorodnych. Ja widziałam je oczyma wyobraźni tak jak człowiek widzący – piękne panie, w niesamowitych bogatych strojach, może bezbarwnych, ale za to jakże wyszukanych strukturalnie. Tymczasem, po przeczytaniu opisu domu Baltazara zaczęłam się z pewnym zakłopotaniem zastanawiać czy stroje wielkich dam, też byłyby poplamione i niedorobione? Tak naprawdę dopiero zestawienie, dość drastyczne tych dwóch światów w drugim tomie daje pojęcie i uświadamia różnice pomiędzy ciemnorodnymi a światłorodnymi
Najsłabszym elementem ksiazki okazała się znowu… magia. Nie wiem czemu należy przypisać słabość tego motywu, ale sprawia on wrażenie wciśniętego na siłę iw zasadzie tylko po to aby łatać i popychać fabułę. Ani wielcy ani mali magowie zupełnie mnie nie przekonują. Nie kupuję tego, że ciemnorodna “naturalna” magini jest w stanie rozpoznać magię cieniorodnych, a światłorodni naturalni magowie – o ileż bardziej potężni i szkoleni, są akurat w tej materii jak dzieci we mgle i nie rozpoznają z czym mają do czynienia. Naprawdę wcześniej nigdy się nie spotkali z takimi przejawami? Logika skrzywiła się czując paskudny zapaszek bujania.