To nie jest nowa książka –pochodzi 1997 roku, ale teraz została ponownie, bardzo ładnie zresztą, wydana przez Stasiukowe Wydawnictwo Czarne. Oczywiście wiedziałem że jest, ale pewnie do takich książek trzeba dojrzeć. U mnie trwało to bardzo długo, ale może jest tak, że najtrudniej skonfrontować się z opisanym przez kogoś innego miejscem, które się dobrze zna – z tymi wszystkimi Duklami, Sanokami, Tyrawami, Tylawami, Załużami . Ba, miejscem – a co ze światłem, zapachami, powietrzem, wschodzącym słońcem schowanym za górą, doliną, gdzie jeszcze nikogo nie ma, bo jest czwarta nad ranem i wszyscy śpią….. No i najważniejsze – tamtego świata już nie znajdziesz, bo przeminął wraz z latami osiemdziesiątymi i dziewięćdziesiątymi, pozostały tylko we wspomnieniu, a po co korygować sobie wspomnienia?
Ale – tak, Stasiuk to potrafi, nie jest stamtąd, ale tak wrósł w tamtą ziemię, że wie o co chodzi. „Dukla” jest zbiorem opowiadań, tytułowe jest najdłuższe, a pozostałe mikro – ale to właśnie w nich Autorowi udało się uchwycić esencję – krajobrazu, czasu, człowieka. Potrafi zrobić historię z siedmiu sekund, kiedy jadąc rankiem samochodem zobaczył człowieka, który wyszedł z domu i kierował się do stajni – takie nic, a ile znaczeń. Potrafi opisać ten szczególny kolor nad szczytem, kiedy słoneczne światło idzie spod horyzontu, jeszcze właściwie go nie widać, ale wiesz, ze jest. Góry, drogi, ślady zwierząt, deszcz, śnieg…. ludzie też.
A opowiadanie tytułowe to opis Dukli, jakiej może nigdy nie było, ale co to zmienia? Ta opisana jest bardziej realna od prawdziwej, taki punkt zawieszony między nigdzie-Krosnem, nigdzie-Komańczą i słowacką granicą w nigdzie-Barwinku. Ma oczywiście swoją topografię, góra Cergowa jest na swoim miejscu, oba kościoły też, pałac-muzeum i sterta starej broni koło niego takoż, do tego rynek i kultowe schronisko PTTK. A jednak w tym niewielkim mikrokosmosie można znaleźć wszystko – sarkofag Amelii Bruhl w kościele Marii Magdaleny, ruski targ pod tymże kościołem, starą budę robiącą za dworzec autobusowy, piwo w PTTK, dziwaczny pomnik przy kościele Bernardynów, tajemnicze przejście w rynku… A w starym, opuszczonym, rozwalonym szalecie pod skarpą Rynku można zobaczyć i odczuć entropię Wszechświata – oczywiście jeżeli jesteś takim Artystą, jak Andrzej Stasiuk. Reszta dukielskiego świata też ma swoje miejsce w opisie – Iwla, Żmigród, Jasionka, toporne Autosany PKS-u, niewiarygodne, ale nawet paskudny obraz rozpadu widoczny z pociągu wjeżdżającego do Krosna da się opisać jako metaforę wszelkich peryferii.
I chyba o tym jest ta książka – o peryferiach. O peryferiach zakodowanych w położeniu, historii, biegu czasu, losach ludzi. O bliskości granicy, o tym, że wyjazd stamtąd tak naprawdę możliwy i sensowny jest tylko w jedną stronę. O wysiedleniach, osiedleniach, powrotach, też o układaniu sobie życia w takim neverlandzie. Opowiadanie kończy się opisem wizyty papieża w Dukli w roku 1997 – opisem nieoczywistym jak sam Stasiuk i jak jego Dukla, w którym tak naprawdę ważne jest nie samo wydarzenie, ale właśnie ludzkie oczekiwania, cała to odpustowo-handlarska otoczka, różne zapobiegliwe manewry żeby bliżej, wyżej, ładniej – a wszystko to widziane z dalekiej perspektywy outsidera, gdzie najciekawsze rzeczy dzieją się na tyłach imprezy, a ta biała kropka w oddali nie ma aż takiego znaczenia. I to jest podzwonne dla tamtej Dukli, której już nie ma, tamtych czasów, których już nie ma, a może też i „późnej młodości”, której też już nie ma – i nie będzie.
Jeżeli więc chcielibyście posmakować tego „byłego świata na najdalszym południu Polski” wrzućcie tę niewielką książeczkę do plecaka – i przeczytajcie.