Marsz w głąb lądu
Marsz ku morzu
Marsz ku gwiazdom
Nas niewielu
Na początku może uporządkujmy kwestię nazewnictwa. Po tym jak wydane został pierwsze dwa tomy cyklu, w Stanach i nie tylko, nazywano go „cyklem Marsz” lub „Marduk”. Jednak w ostatnim tomie autorzy zmienili metodę wymyślania tytułów i obje nazwy przestały się nadawać, a serię zaczęto nazywać „cyklem księcia Rogera”. I ja przy tym zostanę, mimo że w Polsce często jest kojarzona jako „Imperium Człowieka”, co jest trochę bez sensu, bo samego Imperium tam tyle, co kot napłakał.
Imperium Człowieka – twór obejmujący większość znanego i (nie zawsze) cywilizowanego wszechświata, klika(set/naście) galaktyk, ras, wyznań i planet tyle, że nawet administracja się gubi. Na czele tego wszystkiego stoi Cesarzowa. Cesarzowa nie tylko tytularna, ale sprawująca faktyczną władzę (chociaż nie absolutną). Władczyni pewnego pięknego dnia postanawia wysłać najmłodszego syna na galaktyczne zadupie jako przedstawiciela Rodziny, z okazji święta na rzeczonym zadupiu. Najmłodszy syn jest… problemem i to nie tylko własnej matki. Roger interesuje się tylko modą i polowaniami (nijak nie wiem jak jedno ma się do drugiego), o dziwo nie interesuje się kobietami (facetami zresztą też nie), nie ma przyjaciół poza służącym – Kostasem i nauczycielką skrzyżowaną z doradcą i damą do towarzystwa jednocześnie. Jego rodzeństwo jest kilkadziesiąt lat starsze i praktycznie nie ma z nimi kontaktu. Matka i rząd trzymają go z daleka od polityki i na dodatek tuż przed podróżą zmienili mu batalion ochrony osobistej. Czytaj dalej »