Niedawno recenzowałam Wam powieść Czterdzieści i cztery w której autor bawił się historią Polski i Europy. Teraz nadeszła pora na recenzję książki prezentującej kolejną historię alternatywną dziejącą się blisko naszego podwórka – opowieść o alternatywnym Wilnie na 08początku XX wieku.
Wilcza godzina to opowieść o ukochanym mieście autora – wolnym, niezależnym, bogatym Wilnie, będącym stolicą Alianzu – futurystycznego tworu na mapie Europy. To ziemie które zostały kupione przez Rothschildów. Do Alianzu należą jeszcze Kraków, Praga i.. Konstantynopol. Dwa pierwsze znalazły się w fabule nieprzypadkowo – ostatecznie autor sięga do legendarnych postaci związanych właśnie z tymi dwoma miastami – do golema i Twardowskiego. Gdzieś w tle przewinie się nam również postać żyda wiecznego tułacza, a uważni czytelnicy dostrzegą również ślad opowieści o Pigmalionie. Ponieważ to powieść steampunkowa, nie może w niej zabraknąć sterowców – wielkich i potężnych krążowników niebios, biplanów, tajemniczego środka napędowego i równie tajemniczego bionika – swoistego kamienia filozoficznego alchemików, wskrzesicieli i mechaników. Ponoć nie można go stworzyć. Ponoć ktoś go stworzył…. i wszyscy chcą go mieć. A choć to historia alternatywna, pobrzmiewają w niej echa całkiem współczesnego lęku i niechęci do potężnego i wrednego sąsiada czyli Rosji. Nie mogło w niej również zabraknąć wątka miłosnego, choć autor potraktował go mocno po macoszemu.
Tyle o fabule. Sama opowieść jest nierówna. Owszem świat wykreowany przez autora jest bardzo ciekawy, barwny, spójny, wciągający. Opisy miasta są plastyczne i czuje się miłość jaką autor je darzy . Ale już postacie nie wyszły mu równie dobrze. W zasadzie poza jedną, czyli głównym bohaterem wszystkie pozostałe chorują na zaawansowaną “papierozę”.
__________________________________________________________________________________________________________Lashana
Steampunk, Wilno i alchemia są tak naprawdę głównymi bohaterami powieści. Ta lekko wybuchowa mieszanka zakrapiana solidnie alternatywną historią jest klimatyczna, barwna i ma sporo uroku. Bez trudu można sobie wyobrazić nie tylko sterowce nad wieżą Gedymina, ale też poszczególne dzielnice miasta – każdą z własnym charakterem. Alchemia jest co prawda potraktowana już trochę po macoszemu, ale i tak dodaje kolorytu bazowej mieszance.
Na dodatek i steampunk, i Wilno nie są tylko ładnymi elementami tła, są też elementem intrygi.
A intryga jest wielowątkowa, międzynarodowa i sprawnie toczy się do przodu, ale nie zdradzając za wiele przed finałem. Na dodatek logika tylko raz wymknęła się autorowi spod kontroli i to jeszcze w takim momencie, że da się na to przymknąć oko.
Postacie niestety już nie wyszły tak fajnie – w większości papierowe i nijakie są bardziej pionkami przestawianymi przez autora niż bohaterami z krwi i kości. Co prawda w połączeniu z intrygą i sprawnością autora w przestawianiu rzeczonych pionków da się to jakoś przełknąć. Brak charakterystycznych postaci jest głównie problemem na początku powieści – kiedy intryga dopiero zaczyna się rozkręcać a bohaterowie pojawiają się stadami w różnych wątkach.
Sieć twierdzi też, że autor popełnił drugi tom – mam nadzieję, że zostanie przetłumaczony i wydany w Polsce. Bo mimo że postacie kojarzą się z magazynem w tartaku to jest to jedna z niewielu książek przeczytana przeze mnie w tym roku, która naprawdę mi się podobała i która była lekturą na tyle złożoną, że nie dało się jej przeczytać pół śpiąco z otwartym jednym okiem, bo wtedy zgubienie się Wilnie gwarantowane.
Jeśli tak wyglądają debiuty na Litwie, to ja poproszę więcej.
Polecam.