W czasie II wojny światowej wysoko nad okupowaną Europą latały brytyjskie samoloty rozpoznawcze, wykonujące zdjęcia lotnicze na potrzeby alianckiego wywiadu. I o tym jest ta książka, ale tak naprawdę to opowieść o ludziach, którzy pozostawali wówczas w cieniu, a swoje zadania wykonywali w tajemnicy – pilotach, interpretatorach zdjęć oraz dowódcach – organizatorach ich pracy, którzy wymyślili i wdrożyli system pozyskiwania, interpretacji i dystrybucji informacji z rozpoznania lotniczego. Pilot rozpoznawczego Spitfire’a czy Mosquito nie odnosił spektakularnych sukcesów, o których pisałyby wojenne gazety – nie zestrzelił żadnego z samolotów wroga, nie zbombardował ważnego celu… Leciał w daleki, wielogodzinny lot nie uzbrojonym samolotem (bo taki jest szybszy od standardowego i może zabrać więcej paliwa, czyli ma większy zasięg), a jego sukcesem było, kiedy nie zauważony przez nieprzyjaciela zrobił dobre zdjęcia aparatem zamontowanym w kadłubie i bezpiecznie przywiózł je do bazy w Anglii. Interpretator zdjęć przez wiele godzin oglądał materiał fotograficzny poszukując informacji – o niemieckich okrętach, samolotach, przemyśle, transporcie, nawet o zaporach wodnych, które mogłyby być zbombardowane. Najważniejsza jednak była organizacja interpretacji, składająca się z trzech faz – najpierw szybki przegląd zdjęć w ciągu godziny od ich wywołania, potem dokładniejsza analiza w ciągu doby a na koniec pogłębiona analiza dużej ilości materiału pod kątem określonego problemu – np. które stacje kolejowe trzeba zbombardować, aby maksymalnie utrudnić Niemcom transport na określonym obszarze albo które zapory wodne zniszczyć, by wywołać ogromną powódź w Zagłębiu Ruhry, gdzie produkowano niemieckie uzbrojenie. To właśnie zdjęcia lotnicze pozwoliły brytyjskiemu wywiadowi ustalić, że pancernik „Bismarck” wyszedł z norweskiego fiordu na Atlantyk – i wysłać okręty, które go zatopiły. Na fotografiach zrobionych nad wybrzeżem Bałtyku słynna po wojnie „miss Peenemuende” czyli Constance Babbington Smith dostrzegła z kolei cień pocisku V1 na wyrzutni – a Brytyjczycy wykorzystali tę informację do tego, by precyzyjnymi bombardowaniami dobrze wybranych obiektów opóźnić naloty V1 na Wielką Brytanię co najmniej o kilka miesięcy. Bo co by było, gdyby te tzw. „czarownice” zaczęły spadać na Londyn nie w sierpniu 1944r., tylko pod koniec 1943…
W czasie II wojny światowej zrobiono miliony zdjęć lotniczych, a są one tak dokładne, że mogą służyć historykom do weryfikacji wojennych raportów. Zachowane w archiwum zdjęcie lotnicze pokazało, że bateria dział, którą zdobył bohaterskim atakiem amerykański oddział stała zupełnie inaczej niż opisuje to w raporcie bojowym jego dowódca. To właśnie wtedy tworzono podwaliny i pierwsze metody, które– oczywiście rozwinięte – do dzisiaj są stosowane w rozpoznaniu satelitarnym. Zmieniły się metody, ale istota pozostaje ta sama – informacja to siła, sztuką jest ją pozyskać, zinterpretować i dostarczyć do odbiorcy, który zrobi z niej właściwy użytek I właśnie to fascynuje mnie w tej książce – opis jak tworzono i doskonalono system. To nie jest opasłe i szczegółowe dzieło historyczne o dawno minionej wojnie. Autor jest producentem telewizyjnym i wie, że forma opowieści o minionych czasach musi być przystępna i atrakcyjna. Nie trzeba zatem ani interesować się szczególnie czasem wojny ani mieć wiedzy o lotnictwie, by z zainteresowaniem przeczytać tę opowieść o ludziach którym przyszło żyć w trudnych czasach, ale poradzili sobie i wspólnie zrobili coś ważnego. Wspólny cel jednoczy, a zorganizowane działanie daje efekt znacznie większy niż suma wysiłków jednostek – to jest aktualne także tu i teraz.