Po przeczytaniu Starego ekspresu patagońskiego podeszłam do Wielkiego bazaru jak pies do jeża, spodziewając się głównie werterycznych narzekań i szczegółowego omawiania książek zamiast opisu podroży. No, ale w końcu trzeba się było przemóc i ku mojemu zdumieniu nie było wcale aż tak źle.
Theroux wyrusza z Londynu i przejeżdża przez Paryż, Sofię, Ankarę, Teheran, Indie, Malezję, Tokio i Moskwę by wrócić do niego po ponad czterech miesiącach. Autor zmienia pociąg na inny środek transportu tylko jeśli nie ma wyboru i rzadko zatrzymuje się gdziekolwiek na dłużej.
Szybko okazało się, że Bazar nie ma żadnej z wad Ekspresu. Autor opisuje widoki zza okna, rozmawia z współpasażerami, szczegółowo opisuje przedziały i pociągi, dużo miejsca poświęca jedzeniu i wagonom restauracyjnym. O czytanych książkach wspomina tylko mimochodem. Miasta w których nocuje opisuje bardziej pobieżnie, ale te krótkie opisy dobrze oddają charakter miejsc i czasem również ich mieszkańców. Niestety im dłużej trwa podróż, tym nowsze są pociągi (Theroux woli jeżdżące antyki), przesiadki i przystanki są rzadsze a podróżni rzadziej mówią po angielsku – wtedy opisy znikają zastąpione melancholią autora, który zaczyna traktować wyprawę jak przykry obowiązek.
Dla mnie główną wadą Bazaru (której z kolei nie miał Ekspres) jest metoda podróżowania wybrana przez autora. I nie o pociąg tu chodzi, a raczej o prywatny, często luksusowy przedział sypialny pierwszej klasy. Bo jak tu poznawać mieszkańców kraju, kiedy jedyny przedstawiciel tubylców to konduktor. Rozmowy z pasażerami bywają ciekawe, ale co z tego, jeśli wszyscy podróżujący pierwszą klasą są zagranicznymi turystami. Największy kontakt z lokalnymi mieszkańcami autor ma w drodze do wagonu restauracyjnego, ale mija ich tylko w kolejnych wagonach, a i to nie zawsze. Z mieszkańcami rozmawia rzadko – jeśli pociąg nie ma pierwszej klasy lub jeśli jego sąsiadem jest bogaty mieszkaniec regionu, którego stać na taką podróż. To trochę tak jakby oglądać kolejne kraje zza szyby jeżdżącego po szynach, bardzo wygodnego pudełka, i mieć kontakt tylko z wybranymi, wyselekcjonowanymi ludźmi. Niby można, ale na ile oddaje to specyfikę kraju i charakter jego mieszkańców, to już inna sprawa.
Wielki bazar jest napisany z dosyć specyficznej perspektywy, opisy nie porywają (chociaż bywają ciekawe), a metoda obserwacji budzi wątpliwości. Przyczepić się niby nie ma do czego, ale przyjemność z lektury też była wątpliwa.
Takie sobie, bardziej dla fanów pociągów niż podróży i egzotycznych krajów.